postanowił iść mu się submittować, a próbować: azali go za pośrednika użyć się nie da.
Godzina nie była jeszcze spóźniona; trochę się więc ogarnąwszy, Podkomorzy udał się do klasztoru. Tu, gdy o księdza Elizeusza dopytywać zaczął, że był obcym i nieznanym, wytoczyła się sprawa aż do Przeora. O. Celestyn dopiéro, wybadawszy dobrze przybyłego i dawszy mu do zrozumienia, że święty człek trochę dziwny był a ostry, pozwolił mu pójść do jego celi. Była to godzina, gdy staruszek karmił wróble; zobaczywszy nieznaną postać, zamknął okno, i podszedł ku niéj kroków kilka.
— Przejeżdżając przez Choroszczę, poczytałbym sobie za grzech — odezwał się Podkomorzy — gdybym świętobliwego ojca naszego nie nawiedził pokłonem... Szczycę się tém, że węzeł krwi z rodziną jego mnie łączy.
— Moje dziecko — odparł Elizeusz — ja rodziny innéj nie mam już, oprócz Ojca w Niebie, a braci w Św. Dominiku na ziemi.
Podkomorzy tymczasem w rękę go całował.
— Żonaty jestem z Teresą Kieżgajłłówną — rzekł.
— Na zdrowie moje dziecko — odparł O. Elizeusz.
Rozmowa nie szła, domyślał się, nie bez trafności, Podkomorzy, iż O. Elizeusz w stosunkach być musiał z Paklewskimi i — uprzedzony przeciw niemu.
— Oprócz tego, że czołem chciałem uderzyć przed ojcem dobrodziejem, — ciągnął daléj — ze skargą téż do niego idę, bo mi się serce pęka, tak mnie w Borku przyjęto i odprawiono.
— Jakże to? — zapytał staruszek.
— Znać mnie nie chcą! mówić nie chcą!
— A dawniéj-że znaliście się? — spytał mnich.
— Nie mogliśmy się znać — rzekł Podkomorzy. — Święcie zachowując przykazanie Boże, musiałem Wojewodzica słuchać, jako ojca; ten nam wzbraniał.
— Mój Boże! — odparł Elizeusz — jakże to piękne takie posłuszeństwo prawu i rodzicielskiéj władzy! bo jużci was serce bolało pewnie?
Podkomorzy westchnął.
— Proszę ojca dobrodzieja — rzekł — jak tylko nieboszczyk oczy zamknął, leciałem tu, jak opętany, aby wyciągnąć do nich ręce, z sercem otwartém! No cóż? Paklewska mnie przyjęła z pogardą, syn jéj — jak obcego... Ani gadać! musiałem jechać precz, płacząc.
Otarł suche oczy nieborak. O. Elizeusz słuchał i patrzał.
— Źle się to stało; — rzekł.
— A nie możnaby ich skłonić do upamiętania? — odezwał się Podkomorzy. — Jeśli mnie słuchać nie chcą, to głosu świątobliwego kapłana...
Pocałował go w rękę raz wtóry — O. Elizeusz uśmiechał się.
— Mój głos — rzekł — w ziemskich sprawach nie wiele waży, a ja, że im obcy jestem, mógłbym pobłądzić. Widzi mi się jedno: oto Beata, siostra żony waszéj, przez długie lata pokrzywdzoną była, cierpiała nędzę; dajcie jéj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.