i psy wiejskie, zaniepokojone nią, naszczekiwały. Ze spuszczoną głową, powoli dowlokła się Beata do ganku, upadła na ławę, oparła o słup i pozostała tak długo, znużona a nieprzytomna.
Oczy się jéj kleiły, lecz niepokój ducha usnąć nie dawał; zaledwie zdrzémnąwszy się, zrywała jak przerażona.
∗ ∗
∗ |
Noc przeszła dosyć dla chorego spokojnie, choć parę razy budził się, nasłuchiwał, szeptał coś, jakby się modlił lub prosił. Żona, która, nie kładnąc się, w krześle przy nim czuwała, za każdém poruszeniem jego przychodziła, i kładnąc dłoń na czole, dotknięciem tém uspokajała go. — Usypiał.
Przez szpary okiennicy wciskał się już brzask dnia nadchodzącego, gdy ucho niemogącéj usnąć Beaty pochwyciło jakiś szmer, od wrót dolatujący. W mgnieniu oka zerwała się pocichu, biegnąc do drzwi. Otwarła je z ostrożnością, aby skrzypnięcie nie przebudziło śpiącego, i znalazła się w ganku, gdy od wrót pieszo przybywał właśnie mężczyzna słusznego wzrostu, płaszczem osłonięty. Słaby okrzyk wyrwał się z jéj piersi, pochwyciła go za szyję gwałtownie i wybuchła tłumionym napróżno płaczem.
Przybyły chwytał ją za ręce i całował.
— Todzio mój! Todzio! — powtarzała, zanosząc się od płaczu. — Mój Boże! myślałam, że się już ciebie nie doczekamy!
— Matuniu kochana! — świeżym, młodym głosem odparł przybyły — śpieszyłem dniem i nocą!
Chłopak, gdy płaszcz z siebie zrzucił, pokazał się oczom matki w całym blasku, jakim go młodość okryła, gdyby w królewskim majestacie. Piękniejszego młodzieńca trudno wymarzyć było; serce macierzyńskie mogło się uradować jego widokiem. Nietylko bowiem śliczny był postacią i twarzą, ale z oczu, czoła, wyrazu ust, ruchu każdego, błyskała siła męzka, pojęcie bystre, rozum, energia, coś szlachetnego i niepospolitego. I on, jak matka, pod tą strzechą ubogą zdawał się gościem i wygnańcem, do innych stworzonym losów, napiętnowanym cechą wybranych. Brakło mu tylko arystokratycznéj owych czasów płochości i lekkomyślności, a natomiast miał powagę rozmarzonych istot, co pragną stanąć, choćby bojem i cierpieniem, wyżéj nad pospolite tłumy.
Skromne bardzo podróżne ubranie, niemal ubogie, nie tylko go nie szpeciło i nie ujmowało mu, lecz podnosiło jeszcze wdzięk całéj postaci i twarzy. Był to żywy, odmłodzony obraz pięknéj matki, męzkim duchem i energią spotęgowany do ideału. Rysem wybitnym, który charakter odrębny nadawał rycerskiemu młodzieńcowi, była energią uśmierzająca łagodność i panowanie nad sobą. Karność zakonu, w którym odebrał wychowanie, czyniła go skromnym i cierpliwym, mimo sił, jakie czuł w sobie.
Wszystko to malowało się w twarzy, męzkiéj razem i dobrocią nacecho-