Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

dowód miłości ofiarą jaką... nie słowem, lecz czynem, to ją nawrócicie; nie przyjmie pewnie, ale uzna, że serce dla niéj macie braterskie.
— A jeśli przyjmie! — żywo i nieopatrznie odezwał się Podkomorzy...
Tym razem staruszek w głos się rozśmiał.
— Mój ojcze — kończył Kunasewicz — ona ma jednego syna i to chłopak taki, że mu na świecie nie będzie ciasno; a u mnie robaczków czworo i takie to chudziny, biedoty, którym chleba trzeba, bo go nie zarobią...
Zresztą, ojcze kochany, o co idzie? sprawa sprawą, niech ją tam ludzie sądzą, urząd rozstrzyga: a mnie idzie o miłość i zgodę, o dobry przykład...
— Bardzo poczciwie — potwierdził O. Elizeusz — więc cóż?
— Powagi waszéj wzywam, ojczuniu, abym z ignominią odprawiony nie odjechał, — począł gorąco Kunasewicz. — Powrócę do domu: żona desperować będzie...
Staruszek się zadumał głęboko.
— Uczynię zgodę, wymogę przebaczenie, boście zawinili; — rzekł powoli — ale mi dacie na piśmie, że woli nieboszczyka w niczém się sprzeciwiać nie będziecie.
— Na piśmie? cyrograf! — odparł Podkomorzy. — Ja? Scripta manent, ojczuniu! Chesz, żebym się ja wiązał i zawiązywał takim cyrografem!! w imię ojca i syna!! A za kogoż mnie macie? hę? hę? — To przemówienie tonem zmienionym najlepiéj dowodziło, iż Podkomorzy wcale nie znał O. Elizeusza i miał go za pospolitego człowieka, z którym mówić było można po ludzku.
Staruszek ręce podniósł.
— Ile masz lat? — spytał.
Podkomorzy stał milczący, nie mogąc zrozumiéć zagadnienia.
— Lat? ja? praeter propter, metryka się spaliła, ale wiadomo, żem za Sasa się rodził — z górą pół wieku mam za sobą.
— A żyć ile myślisz! — rzekł ksiądz.
To drugie pytanie zupełnie osłupiło Kunasewicza.
— W woli Bożéj! kto to wiedziéć może, ile mu dane będzie...
— Po ludzku, masz, moje dziecko, dziesiątek, dwa do przeżycia... — rzekł O. Elizeusz — a jakże troskliwy jesteś o tę odrobinę, aby ją ozłocić, gdy całą wieczność zaniedbujesz dla niéj!! Cyrografu się boisz; prawować się gotóweś, aby coś wydrzéć dla siebie i dzieci; na sumienie gotóweś wziąć brzemię, byle mieszek był pełen. O! biedaku ty mój!
Złożył ręce.
— Ojcze kochany — rzekł Podkomorzy — ja-bo tu nie na kazanie przyszedłem, lecz po radę i pomoc!
— Daję ci, jaką mam: mniéj dbaj o grosz, a więcéj o duszę.
To mówiąc, ku szczebiocącym wróblom się odwrócił.
— Te smarkacze — rzekł — aby im tylko rzucić ziarno, za łby się zaraz biorą. Chodź-no asindziéj, zobacz: to zupełnie po ludzku!