Kuncewiczowi wcale się do wróbli nie chciało; stał i zaczynał teraz miarkować, dla czego Przeor starego dziwakiem nazywał.
— Przyznaję się ojcu dobrodziejowi — odezwał się, pomilczawszy i potargawszy czuprynę, — że ja tu do dobrodzieja szedłem z otuchą, jako do duchownego i świętobliwego, iż między nami zgodę w imię Chrystusowe zrobisz! a tu —
— Tak; chciałeś, abym w imię Chrystusowe kazał się wam pocałować, abyś ich mógł tém wygodniéj pokąsać — hę!
Kunasewicz jęknął:
— Cały świat mnie ogaduje!
— Okaż-że ty światu, iż niesłusznie to czyni — mówił O. Elizeusz. — Udałeś się do mnie, mając mnie za prostaczka dobrodusznego, zatopionego w rzeczach niebieskich, abyś z moją pomocą niewinnych oplątał. Godzi się to? Przecież znamy cię!!
— A! tego już nadto! — wykrzyknął Podkomorzy, cofając się.
— Tego zamało — przerwał, unosząc się Elizeusz — Pan Bóg mi dał, iż w sercach ludzkich czytam: uczynki twe świadczą, niepokój, który cię tu przypędził, dowodzi... — żeś grzeszny, żeś niepraw w tém, co czynisz, a sługą Bożym chcesz się posiłkować i zasłaniać!
Do konfessyonału idź i do spowiedzi, na pokutę, stary zatwardziały grzeszniku!... Bóg z tobą! Wolę wróble...
I wskazał mu na drzwi, sam się ku oknu zwracając.
Podkomorzy tak się zmięszał, iż odpowiedziéć nie umiał; stęknął, chciał się tłómaczyć, ręką zamachnął, obejrzał się po celi i, nie żegnając się, wyniósł z niéj.
Za progiem pot zimny z czoła ocierał, gdy O. Celestyn z wesołą twarzą go powitał:
— A cóż starowina? jak tam was przyjął?
— Jak przyjął?? jak? — ofuknął Podkomorzy. — A! pięknie! niéma co mówić!
I odwrócił się ku wyjściu.
— Nie bierz do serca zbytnio — dodał Przeor — dziwak jest, ale człek święty.
Kunasewicz nie słuchał już konsolacyi i wybiegł z klasztoru tak zirrytowany, że, powróciwszy na stancyą, gdy go ludzie pytać poczęli, czy nocować będzie, jechać daléj, do domu wracać, albo stać tu? nie umiał odpowiedziéć i posłał ich do wszystkich dyabłów.
Nocleg miał niespokojny, pragnienie zemsty spać mu nie dawało. Do dnia zerwał się, rozkazując konie przysposobić, aby co najprędzéj do domu powracać... Sanna dosyć dobra dozwoliła mu szybko przebiedz kilkanaście mil, dzielących go od domu. W drodze miał czas się uspokoić i namyślić; a gdy żona, która się go tak rychło z powrotem nie spodziewała, wyszła na spotkanie,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/221
Ta strona została uwierzytelniona.