dopytując, co się stało, odpowiedział jéj spokojnie, że nie było z zatwardziałymi ludźmi nic do zrobienia w dobry sposób.
Ledwie dzień spocząwszy, Podkomorzy wyjechał z domu i przez tydzień go nie było. Powróciwszy, oznajmił żonie, iż okazało się: jako testament był nieważny, w chorobie na starym przez ludzi wymożony, i że przeciwko niemu akcyą de nullitate rozpoczął.
Nigdy w życiu czynniejszym może nie był Podkomorzy, nigdy tak dzielnie wszystkich nie poruszył sprężyn, które mu sukces zapewnić mogły. Pierwszym środkiem, którego użył, był ten, iż do naczelników partyi, Familii sprzyjającéj udał się, ofiarując im usługi swe, w zamian za poparcie interesu testamentowego. Znano i zręczność Podkomorzego, i jego wpływy; dezerter więc od przeciwników wielce był pożądany, sprzymierzeniec szacowny.
Ugoda przedsejmikowa stanęła: ręka rękę myje. Wyszły pozwy o unieważnienie testamentu, a tymczasem Podkomorzy, szlachtę zebrawszy i popoiwszy, jednéj nocy z tłumem wielkim wpadł do Bożyszek i zajechał je, zarazem wszystkie inne zajmując folwarki.
Nim Teodor miał czas wybrać się z domu do Bożyszek, dano mu znać, iż potrzebowałby kilkuset ludzi zbrojnych dobrze, aby Kunasewicza wyparować.
Książę Kanclerz, do którego się udał, o pomoc prosząc, odpisać mu kazał, iż temporyzować potrzeba; wiedział bowiem o układzie, a szło mu stokroć więcéj o sejmik i deputatów, niż o los faworyta, którego wezwał, aby do kancellaryi powracał.
Podkomorzy miał i tę wyższość nad Paklewskimi, iż pieniędzmi sypał, gdy oni grosza na sprawę nie mieli. Wezwani na radę prawnicy wprawdzie zaręczali, iż ostatecznie testament utrzymać się musi i sprawa będzie wygraną; lecz proces mógł się ciągnąć wieki, a tymczasem Podkomorzy siedziałby w Bożyszkach i z dóbr ciągną intraty.
Tak wielkie i świetne nadzieje Łowczycowéj, które ją odżywiły i wróciły jéj ochotę do życia, znowu się rozwiały i pogrążyły ją w smutku, w rozpaczy niemal... Teodor, nie mogąc jéj w tym stanie porzucić, pisał, tłómacząc się, do Księcia Kanclerza, i nie śpiesząc z powrotem. Musiał biegać za prawnikami, zbierać papiery, wyciągać z akt dokumenta, ostatki poświęcać, aby zapis dziadowski utrzymać.
Tak stała nieszczęśliwa sprawa ta ku wiośnie, i głośną już była w kraju, gdy dawno nie widziany w Borku zjawił się, po błocie kwietniowym brnąc karyolką swą, doktor Clement.
Chwilowo był on w Białymstoku, mając wkrótce do Warszawy za Hetmanem powracać.
Teodor, który w pole jeździł oglądać oziminy, jak z pod śniegu wychodziły, spotkał się z nim na drodze...
— Do was jadę — odezwał się Clement — bom słyszał, żeście z wielkiéj
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/222
Ta strona została uwierzytelniona.