Roześmiał się Teodor i zarumienił.
— A! a! niebezpieczeństwa tam nie było najmniejszego, śmierć nie groziła, tylko kąpiel nieprzyjemna.
— Toż-to asindziéj wybawicielem! — począł Szóstak — a tom mu winien nawet nie mało za siostrę, bo pewnie-by nikt dla niéj dziś do wody nie poszedł, choć swojego czasu — trudno uwierzyć temu — jak anioł była piękną.
Paklewski, mocno wzruszony spotkaniem, zabrał się do jak najgościnniejszego przyjęcia, a gdy Rotmistrz przyniesione mleko pił, pobiegł z wiadomością do matki.
Dla niéj gość ten był więcéj niż obojętnym, ale — przyjąć było trzeba.
Teodor zaprosił na kawę, radził konia napoić i popaść; Szóstak się zgadzał na wszystko. Zdawał się dziwnie dobrym i przyjacielskim człowiekiem, a że, obyczajem swego czasu, cały świat znał, szlachtę wszystką, jéj sprawy, kolligacye, stosunki, — łatwo było się z nim rozmówić.
Rozmawiając tak, gdy znowu o Starościnie i Generałowéj wspomnieli, Teodor miał odwagę zapytać: czy Generałówna za mąż nie wychodzi.
— Wyszła-by dawno, gdyby chciała — odparł Szóstak, — ale to koziołek jest uparty, a co tam po téj główce chodzi, jeden Bóg wié! Projektów u Starościnéj i matki mnóztwo, tylko z Lolą ciężka sprawa! Nie narzucić jéj męża. A, przyznam się, — dodał Rotmistrz, — że narzuconym jéj być-bym nie chciał, bo to drapieżne stworzenie.
Teodor nie badał więcéj. Podano kawę.
— Mówiłeś mi asindziéj o processie — odezwał się Rotmistrz — ja, stary próżniak i obieżyświat, po trosze o wszystkiém słyszę; czy nie o Bożyszki po Wojewodzicu wodzicie się z Kunasewiczem?
— Toć pan Rotmistrz słyszał?
— Słyszałem; Kunasewicz — obrotna sztuka, a bez sumienia; znam go! znam! nie od dziś! miałem i ja z nim do czynienia!
— Zajechał mi Bożyszki! — westchnął Teodor.
Rotmistrz, wpadłszy na ten przedmiot, z nadzwyczajną ciekawością słuchał, przyglądał się mówiącemu, i zdawał niezmiernie czujny a baczny...
— A książę Kanclerz — odparł — nie pomógłże-by wam do odzyskania ich?
— Mam obietnicę pomocy, ale, nim słońce wzejdzie, rosa oczy wyje — westchnął Paklewski — tymczasem mi się matka zagryza, a Książę menażuje Podkomorzego, bo mu do sejmików potrzebny...
— Ale cóż u kaduka! — odezwał się Rotmistrz gorąco — jak-byście to wy nie mogli znaléźć przyjaciół w pomoc do odzyskania Bożyszek?
— Ja? przyjaciół!! — wykrzyknął Teodor. — Ja! quo titulo!
— Nie może być lepszy tytuł nad ten, że Podkomorzego pół powiatu nienawidzi, wszystkim się dał we znaki; drudzy mu dworują, bo się go boją.
Rotmistrz się zamyślił.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/231
Ta strona została uwierzytelniona.