— A czemuż-byś asindziéj nie korzystał z tego — dodał — żeś Starościnę z wody wyniósł? Dla Starościnéj Generałowa zrobi, co ona każe, bo Starościnkę i kocha, i potrzebuje jéj; dla Generałowéj uczyni, co ona zaordynuje, jéj mąż, bo jest u niéj pod pantoflem; no — gdybyś słowo szepnął, Generał-by dał ludzi ze swéj kommendy, choć przebrawszy; szlachty-by się dozbierało; nocą na Bożyszki wpaść!!
Paklewski słuchał z niedowierzaniem, obojętnie.
— To romanse są, panie Rotmistrzu, — odezwał się — niéma o czém mówić.
Stary spojrzał nań, i po chwili odezwał się:
— A ja mówię, że to nie są romanse. — Wstał przy tych słowach i rękę wyciągnął do Paklewskiego.
— To nie romanse — odezwał się — ale asindziéj mi swym romansem klina zabiłeś. Co mam w bawełnę zawijać? jam tu nie zbłądził, anim do Stawów jechał, ale wprost do Borku. — Powiem otwarcie: moję najdroższą siostrzeniczkę zbałamuciłeś — nie rumień się i nie wstydź. Ja ją kocham, to dziecko, jak swoje; z duszy mi jéj żal; lata uchodzą... trzeba was pożenić!!
Teodor przez stół się rzucił ku niemu, nie mogąc wyrazów znaléźć na podziękowanie. Rotmistrz siadł, jakby mu okrutny ciężar spadł z serca.
— Radźmy — rzekł; — aby Generał i Generałowa przyjęli was za zięcia, trzeba Bożyszki odzyskać. Ja dałem słowo Loli, że do tego dopomogę. Musimy się wziąć w kupę...
— Gdybyśmy je nawet zajechali, mój najłaskawszy dobrodzieju — począł Teodor, któremu nadzieja wróciła życie młodzieńcze — przypuściwszy że na niespodziewających się wpadniem i zajmiemy, jak-że się utrzymać? Kunasewicz ma swoich... to będzie wojna bez końca.
— Jako żywo! — odparł Rotmistrz — ja to biorę na siebie; zajazdem skończymy interes. To moja rzecz.
— Jak?!
— O! jak!! tego nie powiem — odezwał się Szóstak — asindziéj mnie nie znasz, ale, daję słowo, możesz mi zaufać... Skończymy interes — po szlachecku...
Trudno to; — dodał — gdy się żyje w jakim kraju, trzeba jego obyczajem iść i do niego się stosować.
Teodor w ramię go pocałował.
— Jakże to będzie? — powtórzył.
Rotmistrz oddał mu uścisk.
— Nie powiem! — rzekł stanowczo — niech ci to starczy, że — po szlachecku...
Pokręcił wąsa Szóstak.
— Kiedy już, chwała Bogu, pierwsze lody połamane, niechaj mojego konia rozkulbaczą, i nim z Choroszczy ludzie przyjadą, każ-że mu derkę dać, a owsa zasypać... musimy się rozgadać obszernie, zatém nocuję. Matce sobie powiedz, jak i co chcesz, aby jéj nie trwożyć...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/232
Ta strona została uwierzytelniona.