Rotmistrz już był jak w domu; Teodora wyprawiwszy do matki, sam poszedł do stajni, pewien, że tam go posłuchają.
Gdy się w progu ukazał Teodor, Łowczycowa, niespokojna z powodu przedłużonych odwiedzin nieznajomego, rzuciła nań okiem trwożném i zdziwiła się, widząc go tak dziwnie rozweselonym, jak oddawna nie był. W pierwszéj chwili wzięła mu to za złe i płochość.
Przyszedł całować jéj ręce, cały drżący.
— Niech się matusia nic nie pyta — rzekł — tylko mi wierzy, że — że mam nadzieję odzyskania Bożyszek.
Ten nieznajomy gość, o którym mi mówić wiele nie wolno, to prawdziwy anioł, z nieba zesłany!
Paklewska się przelękła. Jak osłabieni i chorzy zazwyczaj, dobrą nowinę przyjęła z trwogą. Uspokoił ją syn. Chciała dopytać coś więcéj; powtórzył jéj, że znalazł pomoc do odzyskania Bożyszek, a robota musiała do czasu być tajemnicą.
Gdy późniéj Teodor wyszedł, chwyciła za różaniec i z gorączkową pobożnością modlić się na intencyą syna zaczęła, modlić się i Bogu dziękować.
Szóstak, wróciwszy ze stajni, zkąd sam parobka wysłał do Choroszczy po swoich ludzi, gospodarza o to nie spytawszy, zamknął się z nim w jego pokoju na radę.
Z rozmaitych półsłówek Rotmistrza przekonywał się Paklewski, że cała ta sprawa była dziełem pięknéj Loli. Ona wujaszka przeciągnęła na swą stronę, ona przez niego wymogła na ojcu, że ludzi dać obiecał, ona w ostatku starego Szóstaka wypędziła do Borku, aby Teodora wyciągnął ztamtąd, i zmusił do działania. Rotmistrz był przez nią zupełnie zawojowany.
Poczciwy człeczysko wziął to do serca tak, iż się nie wahał nawet dyssymulować tu przybywszy, i grać małą komedyą, co, prawda, nie długo trwało, ale go wiele kosztowało.
Stanęło na tém, iż razem z Rotmistrzem jechać miał do niego Teodor, do Przewałki, gdzie spiskowi powoli ściągać, jednać, zmawiać się ze szlachtą mieli.
W Bożyszkach, jak Rotmistrz z pewnością utrzymywał, nie było więcéj nad dwudziestu ludzi, lichych coś samopałów, trochę zardzewiałych szabel i okutych kijów, z jednym moździerzem, który huknąć mógł, ale nikomu nie szkodził, chyba tym, co go zapalali.
Największa tam panować miała securitas i nieopatrzność. Oboje Podkomorstwo, ze starszymi dwoma synami i czeladzią, mieli się znajdować we dworze. Rotmistrz, dla uspokojenia Teodora, który się obawiał jakiego krwi przelewu, przysięgał, że Kunasewiczowie za pierwszym wystrzałem ujdą, a ludzie się trzymać nie będą, że co najwięcéj kilka guzów nabić się może...
Szóstak był tak swojego pewny, że mówić nawet nie dozwalał i zagadywał ciągle.
— Spuść się na mnie, ja już raz zajeżdżałem Rzeczycę sam, a drugi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.