raz z Jewłaszewiczami Horodyszcze. Zresztą Rotmistrzem byłem, komendę biorę.
Drugiego dnia, mimo słabości, Łowczycowa z łóżka wstała, bo chciała koniecznie widziéć tego zbawcę, w którego jéj trudno było uwierzyć — Rotmistrz pozyskał ją sobie łatwo, ale wydobyć z siebie nie dał nic nad to, że Teodorowi sprzyja z duszy — i pomoże mu skutecznie. Śpieszył potém tak Szóstak, że do dnia wyruszyli w drogę do Przewałki, wioski, którą ów z dawna od Księcia Wojewody zastawą trzymał, choć z Nieświeżem, z powodu Bohusza, Podwojewodziego Wileńskiego, był nie dobrze.
W Przewałce, położonéj wśród lasów, folwark był ogromny, niegdyś dla Hetmana Radziwiłła zbudowany na łowy; Rotmistrz, tu gospodarując, po swojemu go sobie urządził.
Służba była na-pół po wojskowemu poodziewana, ordynanse szły jak w regimencie, rygor i porządek wielki, a miłość dla starego pana większa jeszcze. Na obiad bęben wołał, bębniono na wieczerzę, myśliwstwo było znaczne, broni dostatek, psy osobliwe, piwnica obficie zasposobiona, dostatek wielki, życie obfite, ale proste i skromne. Bab téż się kręciło może nadto, jak na dwór kawalerski; lecz w większéj części były stare i niepowabne. Jak tylko tu stanęli, wnet posłańcy się rozbiegli, na polowanie zapraszając.
Zdaje się, że i do takich rozesłano listy, którzy nigdy w życiu ze strzelbą do czynienia nie mieli, lecz że u Rotmistrza żyło się wesoło, jadło dobrze, jechał każdy z ochotą dla kompanii.
Na dzień naznaczony, jak się zaczęły toczyć wózki, kałamażki, dryndy różnego rodzaju, bryki, nawet wozy, do południa temu końca nie było. Śniadanie stało zastawione od rana, a o polowaniu ani mowy. Z południa dano obiad, który trwał do późnego wieczora, choć misy dawno opróżniono, bo siedziano przy kieliszkach i gąsiorkach, i doczekano się przy nich wieczerzy. Tu tedy, inter pocula, nader zręcznie, ot tak, wypadkiem, zaczęła się rozmowa o Kunasewiczu. Dobrani goście psy na nim wieszali. Rotmistrz zagaił, że to niegodna powiatu i szlachty rzecz, by sierotę, siostrzeńca, dozwolić mu odzierać, wywłaszczać i gnębić. Przystali na to wszyscy. Szóstak dopiéro Paklewskiego im, jako pokrzywdzonego i do serca a szabel obywatelskich odwołującego się, przedstawił, dodając po cichu, iż Generał kilkudziesiąt ludzi zbrojnych da na poparcie.
Wszyscy się poczęli sponte wiązać słowem szlacheckiém, że gromadnie z Paklewskim i Szóstakiem pójdą. Zaczęto przypominać wszystkie sprawy Podkomorzego: jak to on z tamtego zdarł summę, u drugiego kawał lasu wyprocessował, innemu grunta zabrał, i t. p. Siła się wielka znalazła pokrzywdzonych, zemście radych, i z wielkim ferworem gotujących się wystąpić.
Słowem, poszło wszystko, jak po maśle, a Rotmistrz o jedno się frasował, aby w zmowie będący nie zdradzili się słowem jakiém gorącém przedwcześnie. Dla tego zdawało mu się najbezpieczniéj przyśpieszyć wyprawę, i dzień
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/234
Ta strona została uwierzytelniona.