znajdzie. Nie powiodły się one; bo choć kryjówek było dosyć, wszystkie znaleziono puste i Kanonika mocno posądzano, iż, w interesie Paklewskich, ukryte skarby wysłał gdzieś zawczasu do klasztoru w depozyt.
Podkomorzostwo oboje, którzy dotychczas żyli w drewnianym starym dworze, dosyć niewygodnie, znajdowali pałac bardzo przyjemnym. Sam Kunasewicz nabierał doń smaku i gościom pokazywać lubił, zapewniając ich, że go już z rąk nie puści.
Przez kilka miesięcy, nie doznając żadnéj przeszkody w posiadaniu zajechanego majątku, Podkomorzy zupełnie się ubezpieczył, a na kroki prawne, z właściwą sobie zręcznością, odpowiadał, nie żałując papieru.
— To są, mosanie, goliasze — mówił — bez pieniędzy u nas nic się nie robi. Niech manifestują się; co mi to szkodzi? do majątku nie trafią!! Testament pisany, gdy Wojewodzic już nie był przy zdrowych zmysłach. Obrażony Kanonik go dyktował; nie można ręczyć, czy i podpis nie fabrykowany!!
Tak siebie i drugich pocieszał Podkomorzy. Żona jego jakoś w początku skłonną była oddać siostrze wioseczkę jednę, aby z głodu nie marła; późniéj dała się mężowi przekonać, iż pierwsza wola nieboszczyka świętą dla nich być powinna. Składało się przy tém tak jakoś dziwnie, że, na dzieci podzieliwszy spadek, właśnie go było w samę miarę.
Gdyby był uszczuplony, nie było-by czém robaczków obdzielić.
Niéma nic bardziéj demoralizującego człowieka, nad nieprawe posiadanie cudzéj własności: sumienie wchodzi natychmiast w kompromissa z egoizmem, i zawsze się w końcu daje wyrozumować, że co się trzyma, tego się puszczać z rąk nie powinno.
Podkomorzy i Podkomorzyna byli w końcu pewni, że imby się działa krzywda, gdyby się dzielić musieli.
W pałacu cała załoga składała się tego pamiętnego wieczora z trzech ludzi; w officynach było czeladzi kilkoro, w stajni trzech parobczaków; a stróżów do dworu ze wsi wychodziło czterech. Z tych jedni czuwali nad gumnami, drudzy około szpichrza, jeden przy pałacu. Żeńska służba, dosyć liczna, tylko do narobienia hałasu zdać się mogła. Samopały, nie wszystkie ponabijane, stały w kącie sieni... Inna broń złożona była w wielkiéj izbie pustéj na folwarku, w któréj niegdyś Teodor czekał na przyjęcie przez dziada.
Podkomorzy dosyć długo dnia tego siedział w ganku, rozmawiając z gumiennym i ekonomami; w końcu on, żona i synowie, chroniąc się przed chłódkiem nocy wiosennéj, porozchodzili się po swoich mieszkaniach. Czeladź się do snu zabrała wcześnie, a stróże, przyszedłszy z grzechotkami, i oznajmiwszy o sobie niémi, szukali najdogodniejszych kątów do spoczynku.
Podkomorzy zwykł był wieczorami, gdy się wszystko uspokoiło, siadywać jeszcze w kancellaryi, gdzie mu stawiano dwie świece łojowe w lichtarzu z umbrellą. Tu on, wśród ciszy nocnéj, pomysły miewał genialne do pozwów i manifestów, któremi nąjbieglejszych zdumiewał prawników. — Przewracał pa-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/236
Ta strona została uwierzytelniona.