To mówiąc wstał, chcąc klasnąć w ręce; Podkomorzy z krzesła się zerwał i pochwycił go za nie...
— Słuchaj asindziéj, panie Rotmistrzu — rzekł — supponujmy, że wam to podpiszę, co chcecie. Na co się to wam zdało! Ztąd wprost jadę do grodu i manifestuję się o wiolencyą. Sprawa kryminalna!!
— A no! zostają więc bizuny! — westchnął Szóstak — to darmo. Jakiéjś satysfakcyi potrzebujemy; uczynimy ją sobie na kobiercu...
Wstał powtóre.
— Czekaj asindziéj! tak nie może być. O Boże miłosierny! — stęknął Podkomorzy.
Na płacz mu się zbierało, ręce łamał.
— Bożyszek i nieprawych pretensyi do Paklewskich musicie się zrzec — dodał Rotmistrz.
— Nie może to być!
— Musi być! — potwierdził Szóstak — aut aut, dilemma nieuniknione.
— Ja mam czworo dzieci! — jęknął Kunasewicz.
— Tém bardziéj, panie Podkomorzy, winniście pamiętać o tém, aby na cztery niewinne głowy pomsty Bożéj nie ściągać za rodzica grzechy. Nie zostawicie im folwarków, dorobią się ich; a gdy do dziesiątego pokolenia Bóg sierocą krzywdę na nich mścić będzie!!...
Kunasewicz popłakiwał, mruczał modlitewki, spodziewał się jakiegoś sukkursu cudownego — tracił przytomność. Czas uchodził.
Szóstak się w końcu zniecierpliwił i podszedł ku drzwiom. Podkomorzy za nim skoczył.
— Zarzynacie mnie, katy, tępym nożem! — zawołał. — Dobrze! niech się stanie, co chcecie; ale mi Paklewscy przysiółek jeden ustąpić muszą, bo dział niesprawiedliwy.
— Nie prawda! — zawołał Rotmistrz — a choćby scheda wasza mniejszą była, nie zapominajcie, że oni grosza nie brali za życia Wojewodzica, a wy...
— Niechże mnie do żadnéj kalkulacyi z prowentów i remanentów nie ciągną; — począł Podkomorzy — niech z dyabłem biorą, co jest...
— Aleście wszystko, słyszę, wywieźli z Bożyszek.
— Nie prawda!
Gdy się spór wszczął, Kunasewicz znacznie ochłonął; na tym gruncie czuł się silniejszy. Wróciła mu otucha.
— Ale bo co to jest za impozycya! co za tyrania! — krzyknął. — Zajechaliście, zgoda; bierzcie, coście zajechali, a mnie puszczajcie, nie kładąc noża na gardle, abym wam cyrografy podpisywał!! Chcecie układów, i na to zgoda; wybierzmy kompromissarzy, arbitrów, układajmy się. Ułożym się! A żebym ja miał tu na siebie dokument wystawiać...
— Kochany panie Podkomorzy, inaczéj nie będzie, aut, aut. Nie wymagamy nic od ciebie, tylko szlachta chce miéć satysfakcyą, lub za nią kompensatę.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.