Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/243

Ta strona została uwierzytelniona.

Rotmistrz był tak nieugięty, i stał już na pół drogi do drzwi, że Podkomorzy, łamiąc ręce, zawołał:
— Zdzierajcie skórę, niech was wszystkich dyabli porwą!
I w téjże chwili dodał:
— Siadam, napiszę manu propria, podpiszę, puszczajcie z duszą!
— Nie fatyguj się, panie Podkomorzy — odparł Szóstak — dokument jest gotowy, świadków sześciu i Regenta z sobą mamy.
— To infamia! — krzyknął, w krzesło spadając, Kunasewicz.
Rotmistrz tymczasem, ku drzwiom podszedłszy, otworzył je i zawołał głośno:
— Pana Regenta Boczałowicza i sześciu świadków uproszonych wzywamy. Pan Podkomorzy, tknięty kommizeracyą nad losem wdowy JWpani Paklewskiéj, sam, dobrowolnie, sponte, zrzeka się processu, testament nieboszczyka akceptuje, proces rozpoczęty kassuje, i z akt eliminować przyrzeka... Errare humanum est — dodał Szóstak — myśmy się tu rozmówili, pan Podkomorzy się przekonał, iż tak najlepiéj, najsłuszniéj, najgodniéj ukończy wszystko, i świętą zgodę w familii przywróci.
Gdy to mówił, wchodził już pan Regent Boczałowicz, mała figurka, wielce czupurna, z włosem do góry, podrygujący, rad z siebie, niosąc pod pachą księgę i papier.
Zbliżył się do krzesła, skłonił szydersko i zaintonował:
— Do nóżek upadam pana Podkomorzego!
Kunasewicz, w myślach pogrążony, ani spojrzał nań. Za Regentem sześciu szlachty, wcale pokaźnéj, szli po dwu parami w ordynku i kłaniali się. W téj chwili Podkomorzy, rzuciwszy okiem ku drzwiom i nie zobaczywszy w nich téj ciżby, jaka była wprzódy, w rozpaczy, chwycił się ostatecznego środka ratunku: nagle zerwał się ze swego krzesła, i sadząc kroki ogromnemi, puścił się ku otwartym drzwiom. Niespodziana ta fuga tak z razu w osłupienie wprawiła przytomnych, że dali uchodzącemu dostać się prawie do progu.
Ale tu znalazł straż silną uciekający, a szlachta, idąca w ostatniéj parze, chwyciła go za ręce.
— Chcę się wody napić! — krzyknął Kunasewicz.
Odprowadzono go w assystencyi do krzesła, nie odmawiając wody, którą z sieni natychmiast przyniesiono.
— Pan Boczałowicz zechce nam tranzakcyą przygotowaną odczytać...
Kunasewicz, który oczy sobie zasłaniał, odkrył je, i z uwagą słuchać się gotował.
Nie ulega wątpliwości, iż chciał w niéj szukać stron słabych, owych pięt Achillesowych, które wytrawny człek w każdym, najstaranniéj zredagowanym dokumencie, znaleźć może.
Znał on Boczałowicza, jako człowieka gorącego temperamentu, unoszą-