cego się przy pisaniu, i nie dosyć bacznego na owe tajemnicze klauzuły, drzwi do nowych szykan zamykające.
Podziwienie jego było wielkie, gdy, przysłuchując się, najdowodniéj przekonał, że Regent musiał do tranzakcyi téj wzywać pomocy ludzi wielce doświadczonych. Redakcya była aż do zbytku obwarowana, najeżona dwuznacznikami, na wszystkie możliwe wypadki obrachowana.
— A to mu dyabeł dyktował! — mruczał Podkomorzy w passyi, bijąc pięściami o kolana. — Jeszcze to! a! i tego mu się zachciało!!
Gdy czytanie bardzo długiego dokumentu ukończone nareszcie zostało, a niektóre punkta i po razy parę powtórzono, stało się milczenie wielkie. Podkomorzy siedział w krześle, jak nawpół omdlały, i zaczął wołać o cyrulika, aby mu krew puszczono, gdyż się bardzo źle czuje. Nieźle nawet twarz nastroił do tego, by chorobę wydawała, i w istocie z gniewu i aprehensyi był jéj blizkim.
— Po cyrulika poślemy — odezwał się Szóstak — ale bądź co bądź, podpisy położymy wprzódy. Słowo się rzekło, dotrzymać go potrzeba.
Nowe napadły mdłości, lecz Szóstak nie żartem nalegał. Wśród tych sporów i ociągania, noc uszła, dzień się robił, szlachta mruczała groźno, umoczone pióro trzymano przed Podkomorzym, który w końcu, ze złością największą, porwał je i, pod dyktowaniem Boczałowicza podpis położywszy, pióro cisnął o ziemię.
Wstał natychmiast, chcąc uchodzić już, ale zażądano sygnetu, dla przyłożenia pieczęci, i osobistéj przytomności Podkomorzego przy sygnaturze świadków.
Szóstak, zawczasu przewidując, że w piwnicy po Wojewodzicu nie znajdzie czém poczciwém zalać tryumfu swojego, przywiózł w bryczce kilkanaście butelek starego węgrzyna, który czeladź na znak dany przyniosła.
— Nie puścimy Podkomorzego — zawołał Rotmistrz — póki rekoncyliacyi familijnéj nie zapije, rankor wszelki z serca zrzucając; ja pierwszy wnoszę: vivat zgoda i autor jéj, pan Podkomorzy Kunasewicz!!
Z niezmiernemi śmiechami szlachta się rwała do kielichów, Kunasewicz podany odpychał. Odtrącił go raz i drugi; lecz woń starego, przedziwnego tokaju, po znużeniu całonocném, zbyt była tentującą, aby w kontuszu chodzący, za Sasów narodzony i wychowany człek szlachetnego plemienia, mógł się jéj oprzéć. Podkomorzy za trzeciém podaniem wyciągnął rękę, poniósł do ust napój, i spragniony wychylił go chciwie.
— Vivat Podkomorzy! — wołano.
Stał nieszczęśliwy przybity, obudzając litość niemal, choć z pod oka patrzał tak na otaczających, jakby ich stłuc chciał na miazgę. Wypił w milczeniu drugi kielich — skłonił głową, i zamierzał iść, gdy za nim ruszyli się wszyscy, z kieliszkami go przeprowadzając.
Wedle rozkazu Szóstaka, bryka stała zaprzężona w pogotowiu; wdrapał się do niéj skonfundowany Kunasewicz, i woźnicę w kark uderzywszy pięścią,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.