Generałowéj; tam już na was czekać będą, a o odzyskaniu Bożyszek ja dam znać.
Z niepokojem w sercu, sam prawie niedowierzając swojemu szczęściu, choć się do niego dużo szarych myśli i czarnych przeczuć mieszało, popędził Paklewski do Borku.
Łowczycową zastał w łóżku i z gorączką. Opowiadanie o odebraniu wioski, o zrzeczeniu się jéj przez Podkomorzego, wprawdzie rozradowało wielce wdowę, lecz zrozumiéć dobrze nie mogła, co pobudziło obcych do zajęcia się losem jéj syna, a wyjawienie całéj prawdy Teodor nie bez przyczyny odwlekał. Wiedział, że małżeństwu matka będzie przeciwną. Zabawiwszy zaledwie dni parę w Borku, nie mówiąc dokąd jedzie, pod pozorem interessów, musiał się wybrać zaraz do majątku Starościny, w którym mieszkała z córką Generałowa.
Racewicze, dziedziczna wieś Starościnéj, w dosyć piękném położeniu nad Niemnem, głośne były owych czasów z bardzo gustownego urządzenia. Sentymentalna ich pani nie szczędziła na to kosztów, by swą rezydencyą uczynić jak najpodobniejszą do tych, które za granicą widziała. A że brak artystów i rzemieślników niezmiernie utrudniał zadanie, musiano się w wykonaniu zaspakajać tém, co było pod ręką. Pałacyk murowany, choć niewielki, wyglądał zdala pokaźnie, otoczony ogrodem, wśród którego posągi naśladowały, wyrzynane z desek, i biało pomalowane, profile. Piękne mostki, chatki, altany chińskie — bo za Sasów chińszczyzna i japońszczyzna były w wielkiéj modzie — stroiły laski i parowy. Wszystko to utrzymywane było dosyć starannie, a dwór bezdzietnéj Starościnéj, liczny, strojny, dobrze żywiony, próżnujący wesoło, miał téż wyśmienite, śmiejące się twarze.
Przebrawszy się w karczmie, miał Paklewski zajeżdżać przed officynę, gdy chłopak, z pałacu nadbiegający, spojrzawszy mu w oczy, jakby go poznał albo się domyślił kto był, wskazał mu pokój gościnny i szepnął, uśmiechając się, że pani Starościna odpoczywała, prosząc aby spoczął téż, póki nie oznajmi.
Koniom natychmiast kazano do stajni odchodzić, podróżnemu podano podwieczorek, zniesiono jego rzeczy, i Teodor siadł w oknie, przypatrując się, zadumany, dosyć oryginalnéj rezydencyi.
W dziedzińcu widać było ruchu trochę, jakby się przygotowywano do przyjęcia. Upłynęła tak godzina może, gdy chłopak ten sam, który go przyjmował, nadbiegł zdyszany, prosząc na pokoje.
Wprowadzono Paklewskiego do małéj, owalnéj salki na dole, z oknami, wychodzącemi na ogród, w któréj nikogo nie było. Chłopak zniknął; upłynęła chwilka, drzwi boczne uchyliły się ostrożnie, po cichu, i strojna, różowa, choć trochę smutnie uśmiechnięta, nie weszła, ale wślizgnęła się Lola.
Stanęła milcząca przed Paklewskim, spojrzała mu w oczy — była tak strwożona, drżąca, poruszona, a tak uroczo piękna, a tak razem poważna, mimo młodości, że Teodor, zamiast powitania, klęknął przed nią.
Palec położyła na ustach, a drugą rękę dała mu do pocałowania.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/246
Ta strona została uwierzytelniona.