— Czuwać nad matką, to mój najpierwszy, najświętszy obowiązek — przerwał gorąco Todzio.
— Ale ona ci nad sobą czuwać nie da! — zawołał niespokojnie chory — ja ją znam; zechce siebie i wszystko dla ciebie poświęcić. Sama zmarniéć, zamęczyć się gotowa! Borek... ty to wiesz dobrze, ledwie przy wielkim trudzie na ubogie starczy życie. Póki mogłem, dźwigałem tę lichotę; gdy mnie nie stanie — Boże wszechmogący! wam...jéj... chleba może zabraknąć. A ona za młodu nawykła do dostatków... ona...
— Mój ojcze kochany — przerwał Todzio — gdyby się twoja choroba przedłużyła, a sił ci brakło, pozostanę na wsi, wdzieję siermięgę, będę jak parobek pracował. Wiesz, jak matkę kocham i ciebie... Powiesz mi, co mam robić!
— Ona się na to nie zgodzi — zawołał chory. — O mnie niéma co mówić, ani rachować na mnie. Dla ciebie ona pragnie świetnéj przyszłości, a sama na nędzę się poświęci i nie pokaże, co będzie cierpiała. A! Todziu, ta myśl spokojnie mi umrzéć nie daje.
Todzio pomyślał trochę.
— Mój ojcze — rzekł — ja tam dla siebie o żadnéj świetnéj przyszłości nie marzę. Wiem, do czego jestem obowiązany; co najpierwsza rzecz, to spełnię...
Oczy Łowczyca zwróciły się na syna ciekawie; słuchał chciwie, chwytając każde słowo, lecz nie widać było, aby go to uspokajało.
— Zresztą — dodał Teodor, zniżając głos — wszakże dziad żyje, wszak jest zamożnym; a choć mógł miéć jakiś żal do matki, nie podobna, aby się jéj wyrzekł na wieki. Ja go przebłagam!
Łowczyc cały zadrżał; głos mu się zmienił; gorączkowo począł mówić:
— Dziad, dziad... stary dziwak, za to tylko miał żal do matki, że za mnie poszła, ubogiego szlachetkę; za nic innego — dodał — za to tylko!! Ja byłem przyczyną!!
— Lecz gdybym ja, wnuk, przyszedł mu się submittować pokornie, — ciągnął Teodor — gniew jego-bym rozbroił.
Myśl ta zdawała się tak niepokoić chorego, iż syna chwyciwszy za rękę, rzekł śpiesznie i dobitnie:
— Ani myśl, ani się waż do niego udawać! Jeżeli kochasz matkę, jeżeli masz choć trochę do mnie przywiązania... Do dziada nigdy! nigdy!!
Mówiąc to z wielką gwałtownością, pomiarkował się i poprawił:
— Nie sądź, abym ja do niego miał gniew w sercu. Dawno przebaczyłem jemu i wszystkim; ale starzec jest niepomiarkowany, impetyk; nie chcę, abyś z ust jego posłyszał, coby matce twéj uwłóczyć mogło. Wojewodzic gbur jest, a gdy sobie co wymarzy i głowę czém nabije, żadna mu siła tego nie wydrze nigdy z pamięci...
Do dziada drogi nie szukaj, nie myśl o nim, proszę o to, a jeśli trzeba — nakazuję!!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.