gosposi, która im bardziéj wydawała się posłuszną, tém despotyczniéj rządziła tém, co ją otaczało.
Nazajutrz, ponieważ z pokoju w officynie drzwi do ogrodu prowadziły, Teodor wstawał wcześnie, a pałac późno — wybrał się na przechadzkę, między wiosną zieleniejące krzewy i osobliwości ogrodu.
Co krok w istocie było tu się czemu przyglądać, gdyż Starościna, oprócz posągów, lubiła zdobić promenady w napisy, ołtarze, obeliski i tym podobne, nie zbyt udatne, ornamenta. Na jednym Amor kreślił połączone z sobą cyfry, należące do przeszłości, na drugim francuzki wiersz mieścił westchnienie zwietrzałe...
Paklewski kroczył powoli, odczytując dość już wytarte epigrafy, gdy z bocznéj uliczki wybiegła w stroju rannym, w pasterskim kapelusiku słomkowym, z długo puszczonemi wstążkami, śliczna Lola.
— Kto panu tak rano pozwolił chodzić po ogrodzie? — zawołała. — Broń Boże by się mama dowiedziała, która szczęściem śpi jeszcze, dopiéro-byśmy się z pyszna mieli...
Popatrzyła mu w oczy.
— Czego pan jesteś smutny? Ja tego nie lubię. Będzie na to czas późniéj...
— Nigdy! — odparł, nabierając śmiałości, Teodor — byleśmy razem byli na zawsze!
— Cicho! cicho! dopóki się nie odbędzie urzędowe oświadczenie i mama nie pozwoli, musimy o przyszłości mówić tylko pod figurami.
Wuj dziś przyjedzie — dodała prędko — dopóki go niéma, zlituj się pan, zalecaj mamie! służ jéj! Cioci także trochę, a mnie — to już tam mniejsza. Rotmistrz, przybywszy, weźmie wszystko w swoje ręce, i doprowadzi do tego, że — ja pana w niewolę zakuję. A! tak! Musisz mi być pan posłusznym, bo ja nawykłam do tego, żeby mnie wszyscy słuchali. Potém ja, przez wdzięczność, znowu trochę pana słuchać będę... ale bardzo mało!
Tak się żartobliwie dosyć poważna zaczęła rozmowa, o wszystkiém, co się przyszłości tyczyło. Lola chciała wiedziéć, jak wyglądają Bożyszki, i co z nich zrobić będzie można; pytała o matkę, miała tysiące ślicznych projektów. Szelest otwierającego się okna, czy żaluzyi w pałacu, który oznajmił przebudzenie się Generałowéj, zapędził Lolę do pokojów, a Teodor przekradł się do officyny.
Dzień zszedł do obiadu na rozmowach o Warszawie, Kanclerzu, widokach przyszłéj elekcyi i panowania. Że piękny Stolnik litewski miał za sobą wszystkie damy, nie ulegało wątpliwości. Przyszły tron otaczały marzenia ich tęczowemi blaski. Generałowa, która widziała, rozmawiała, miała szczęście otrzymać jeden z uśmiechów Stolnika, była dlań rozentuzyazmowaną — tak się wyrażała sama.
Rotmistrz zjawił się w chwili, gdy do stołu siadać miano, a wiadomość
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.