Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/251

Ta strona została uwierzytelniona.

o przybyciu jego rumieniec wywołała na twarz matki i ciotki. Teodor pobiegł na powitanie.
Stary się niepokoił.
— Nie strzeliliście tu jakiego byka beze mnie? — odezwał się, witając.
— Zdaje się żadnego — odparł Teodor — ale Generałowa w złym humorze.
— To rzecz naturalna — rzekł Szóstak — jeszczem nie widział matki, któraby, wydając za mąż córkę, nie zazdrościła jéj téj chwili młodości, która nie powraca! Nawet matki są zazdrosne!!
Na prędce się z pyłu otrzepawszy, Rotmistrz poszedł do stołu, jak stał, wiedząc że Starościna nie lubi czekać z jedzeniem i narażać obiadu na popsucie. — Oprócz Loli, która nań wdzięczném rzuciła wejrzeniem, i Teodora, reszta towarzystwa powitała Szóstaka sztywnie i zimno. Wiedziano już, co jego przybycie zapowiadało.
Rotmistrz, który, pomimo pozornéj flegmy, nie lubił żadnéj sprawy rozkładać na półmiski, dawszy zaledwie po jedzeniu wypocząć damom, wniósł na stoł, jako swat, pokorną prośbę Paklewskiego o rękę Generałównéj.
Matka, chociaż nie stawiając opozycyi, zaczęła dopytywać o szczegóły rozmaite, stawić warunki, a ostatecznie dając błogosławieństwo i zezwolenie, warowała, z powodu młodości Loli, ażeby ślub był odwleczony — do roku.
Pomimo najusilniejszych nalegań Rotmistrza, wstawiania się Generałowéj, minki jaką zrobiła Lola, była w tym względzie nieubłaganą. Chciała miéć dowód stałości uczuć stron obu, zyskać czas dla przygotowania wesela, w ostatku, nie tłómacząc się już, uparła się przy swojém i utrzymała.
Zaręczyny odbyły się zaraz tego wieczora, w szczupłém kółku; bo Rotmistrz, choć tą formalnością, chciał być uspokojony.


∗             ∗

W miesiąc po tym stanowczym dla Paklewskiego wypadku, właśnie gdy się przygotowywał zwolna choréj matce paść do nóg, wyznać jéj wszystko i prosić o błogosławieństwo, Łowczycowa, któréj zdrowie coraz się pogorszało, zachorowała tak, iż Teodor nocą sam pobiegł do Białegostoku, na wszelki wypadek, szukać, azali tam nie zastanie D-ra Clement’a.
Stało się, że i Hetman chwilowo tam przebywał, zbiegłszy ze stolicy, i Francuz się téż znajdował. Nocą porwał go Paklewski i przywiózł do Borku, ale już żadne leki ratować nie mogły choréj, któréj siły i życie się wyczerpało.
Nad rankiem zmarła Łowczycowa, pobłogosławiwszy syna, pierwszy raz w godzinie zgonu, po latach wielu, odzyskawszy spokój ducha i rezygnacyą. U łoża konającéj powołany O. Elizeusz odmawiał modlitwy, siedząc z oczyma suchemi i twarzą poważną.
— Nie płacz — rzekł, ściskając Teodora — Bóg się ulitował nad nią