i wybawił ją, albowiem cierpiała długo i wiele. Imię Jego niech będzie błogosławione!
Cios to był dla Paklewskiego ciężki, ale do zniesienia go pomogli mu przyjaciele: nadjechał Rotmistrz; Dr. Clement go nie opuszczał.
Pogrzeb, stosownie do objawionego zmarłéj życzenia, miał być skromny i zupełnie podobny do obrzędu pogrzebowego Łowczyca. Grób téż jéj przy nim był wyznaczony.
Rozkaz matki tak był stanowczy, iż syn od niego odstąpić nie mógł; lecz dziwnym sposobem, chociaż się o to nie starał, ani prosił, przygotowania złożyły się aż nadto wspaniale. Duchowieństwo ofiarowało się dobrowolnie, dostarczyło wszystkich przyborów, a oprzéć się nie było podobna, bo nikt nic za to nie żądał i składali się wszyscy poszanowaniem, jakie dla zmarłéj miano...
Oprócz świeckich duchownych, Karmelici i Missyonarze z Tykocina zgłosili się z przybyciem.
Rano w dniu, którego nieboszczka pogrzebioną być miała, trumna stała jeszcze w salce na katafalku, otoczona kwiatami, a księża z kolei wigilie u ciała odśpiewywali; gdy Paklewski, który na chwilę poszedł spocząć w izdebce, zajętéj przez Rotmistrza, usłyszał szmer jakiś, tentent i we dworku poruszenie. Godzina była jeszcze bardzo wczesna, a — dziwną sprzecznością ze smutnym obrzędem, ranek wiosenny śliczny, słowiki ledwie nie głuszyły psalmodyi żałobnéj.
Teodor, wychodząc, zobaczył z daleka za bramą stojący ekwipaż, który zdał mu się należéć do Dra Clement’a.
Jakież było zdziwienie jego, gdy, zbliżywszy się do salki, ujrzał przez roztwarte jéj drzwi Hetmana, który u katafalku klęczał i, obiema rękoma twarz zakrywszy, płakać się zdawał.
Długo tak bardzo pozostał stary, to odsłaniając oczy i spoglądając na blade i wychudłe oblicze zmarłéj, to zakrywając je, pogrążony w myślach i nietajoném strapieniu.
Z trumny, uspokojona, pogodna twarz zmarłéj, z wyrazem tym łagodnym, jaki śmierć kładzie prawie na wszystkich umierających — zdawała się słać przebaczenie starcowi, który się tu przywlókł, złamany, jakby pokutniczą odbywał pielgrzymkę...
Wszystkich oczy zwrócone nań były. Hetman wcale nie zważał na to; uczucie, jakiego doznawał, kazało mu o wszelkich względach światowych zapominać. Klęczał tak długo, patrzał, zadumany trwał u stóp katafalku, jakby się od niego oderwać nie mógł. Zdala stojący Teodor, który na widok tego, znienawidzonego przez matkę, człowieka, zburzył się cały w początku, i niemal obraził tą oznaką poszanowania dla zmarłéj; zwolna uległ wrażeniu, jakie na nim sędziwa ta, poważna postać uczyniła, prawdziwą boleścią cichą przejęta.
Uczuł w sercu swém, że ona-by mu przebaczyć teraz i zapomniéć musiała, że i on téż winien był — zapomniéć winy.
Jasno widział, jak miał postąpić w przyszłości: nie przyjmować żadnych
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.