szawie, — dodał Paklewski — mógłbym w czém przydać się W. Ks. Mości, służby me ofiarując...
— Ba! — zawołał Kanclerz — acanu się zdaje, że do spraw téj wagi, jakie ja mam na głowie, można tak przystąpić i odstąpić, jak do stołu zastawionego!! Trzeba być au courant.
Paklewski nie myślał się narzucać; skłonił się — chciał odchodzić.
— Czekaj-że; w istocie przydać mi się możesz; offerty nie odrzucam — dodał Książę, biorąc papiery ze stołu. — Weź listy i — zrób, co możesz; zawsze i to mi się przyda.
Paklewski od tego dnia, chociaż nie obowiązany, przybywał jako ochotnik do kancellaryi, pracował w niéj po godzin kilka, zatrzymywany bywał czasem ku wieczorowi, i znowu wtajemniczony został we wszystkie obroty Familii i przygotowania jéj do sejmu elekcyjnego.
Z listów, które miał w ręku, mógł się przekonać, iż znaczniejsza część tych, co jeszcze pozornie trzymali z Hetmanem, albo się stanowczo przechylała na stronę przeciwną, lub starała się wykupić od zemsty zapewnieniem, że bezczynną zostanie. Żal mu było człowieka, który do ostatka ufał ludziom, na wiarę nie zasługującym, lub łudził się poparciem nieudolnych a płochych, jak Wojewoda Wileński. Wojna domowa groziła, z tym widokiem, iż jéj na żaden sposób Hetman wygrać nie mógł i wyjść z niéj zwycięzko...
Zdawało mu się obowiązkiem, nie występując wcale samemu, postarać się o to, aby Hetman z Familią się przejednał. Wprawdzie nie szukał środków, lecz był gotów przy pierwszéj zręczności przyczynić się do tego. Nie poszedł z tém do Dra Clementa; ale, raz w ulicy spotkawszy się z Bekiem, którego widywał u Francuza, gdy rozmowa o publicznych sprawach się zawiązała, Paklewski discursive wyraził życzenie zgody, a razem przekonanie, iż Hetmanowi nic nad to nie pozostaje, jeśli nie chce być srodze narażonym, i kraju narażać na ewenta niepewne a groźne.
Bek, który był pono tego samego zdania, westchnął, skarżąc się na to, iż Starosty Brańskiego wpływ nie dopuści przejednania. Chwycił się jednak poddanéj myśli tém silniéj, iż wiedział o Paklewskim, jako pracującym przy Kanclerzu.
— Było-by to poczciwém dziełem, przyczynić się do zbliżenia ich — rzekł — ja z méj strony, jeżeli Starzeńskiego uśpić potrafię, Hetmana spenetruję i może nakłonię; uczyń waćpan to ze swojéj strony.
— Ja mało mogę, ale, ile potrafię, chętnie uczynię — odparł Teodor.
— Gdzie się spotkamy?
— U Dra Clement’a.
W parę dni potém, Paklewski rzucił przed Kanclerzem w rozmowie myśl, iż Hetmana-by teraz zjednać czémś niewielkiém było można.
— Grubo się acan mylisz — odparł Książę — Hetman jest ślepy, jest uparty; tego, czego on zażądał-by, my mu dziś nie damy, bo się doskonale obej-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/256
Ta strona została uwierzytelniona.