gniewać się na opponenta, którego się nie obawiali; to obejście się lekkie naprzód już źle usposobiło Hetmana.
Rozmawiając, trzéj panowie przeszli do gabinetu, w którym zostali sami — Hetman skąpy był w słowa.
— Sejm za pasem — cóż myślisz panie hrabio, (ten tytuł umyślnie dawał Kanclerz, aby ignorować w nim Hetmana). — Ja mam nadzieję, że, połączony z nami, jaśniéj widząc niż drudzy, pójdziesz razem, nie prawdaż?
— Ja się téż tego spodziewam po waszym rozumie i miłości Rzeczypospolitéj — dodał Wojewoda Ruski. — Wszystko to, co przeciwnicy nasi przedsiębiorą, do niczego ich nie doprowadzi. Książę panie kochanku ostrzelać może plac, ale wojny nie wyda.
Hetman milczał, słuchając.
— Bardzo-bym rad — rzekł w końcu — módz iść razem, proszę mi wierzyć.
— Cóż przeszkadza? — odparł Kanclerz — sądzę, że tu dobra wola starczy. Musicie wiedziéć, jakie jest usposobienie kraju. Litwa nasza, znaczniejsza część Korony idzie z nami.
— Wielu z tych — dodał Wojewoda — na których wy rachujecie, choć nie zrywa z wami, do nas potajemnie ręce wyciąga. Nie przywodzę imion, łatwo się ich domyślicie...
— Idźcie z nami — przerwał Kanclerz — zapomnimy uraz wszelkich... Wiem, że się na Stolnika gniewacie, iż wam nie złożył pierwszy wizyty... Nie mogliście jéj od niego wymagać, równie jak od Prymasa. Kandydat do korony nie może się narzucać nawet powinowatym.
Hetman, którego tém niemiłém wspomnieniem dotknięto, trochę się zmieszał, nie odpowiadając wprost i nie podnosząc téj kwestyi.
— Lecz, koniec końców — rzekł — nie jestem od tego. Porozumiejmy się o warunki. Rozumiecie to łatwo, że ja nie mogę opuścić tych, co szli ze mną, nie zapewniwszy dla nich czegoś, co-by ich mogło zaspokoić. Proszę o warunki do zgody, od któréj nie unikam.
Wojewoda Ruski i Książę Kanclerz spojrzeli na siebie, porozumiewając się, i ostatni, wytrzymawszy chwilę, rzekł obojętnie:
— Jakże tam idą budowle w Białymstoku? Słyszymy, że nie ustajecie w staraniach, aby z niego drugi Wersal uczynić??
Wojewoda wstał i zagadał o pogodzie. Hetman, widząc, że wcale się z nim umawiać, ani traktować nie chcą, dumném milczeniem zamknął rozmowę.
Przez chwilę książęta silili się na wynalezienie obojętnych przedmiotów do salonowéj gawędki, unikając bardzo widocznie wszystkiego, co najdalszą styczność z publicznemi sprawami miéć mogło.
Hetman téż, ochłonąwszy z pierwszego wrażenia, jakie na nim uczyniło to pogardliwe odtrącenie układów, chciał udawać obojętnego i wesołego.
Chwilę dziwna ta rozmowa, do któréj należący usiłowali nie mówić i nie pokazywać, co myśleli, przeciągnęła się jeszcze z przykrością wielką dla Hetmana.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.