szerne, ogrody olbrzymie, a stosownie do nich i służba urządzona. Na Święty Jan, imieniny Hetmana, które się właśnie zbliżały, cała Warszawa, cała Korona była tu reprezentowaną. Posłowie i rezydenci zagraniczni, deputowani od trybunałów i regimentów, mnogość panów skolligaconych i szlachty ściągała się tu ze stron najdalszych, możnemu panu, pierwszemu dygnitarzowi Rzeczypospolitéj, złożyć życzenia i czołobitność należną.
Od lat kilku tylko, ci, z którymi najbliżéj był połączony przez żonę swą, Czartoryscy, familia, nie pokazywali się już prawie w Białymstoku. Nie tajno było nikomu, iż, pomimo ścisłych związków, Hetman więcéj niż chłodno był z nimi. Żona, dla któréj, obojętniejąc, pozostawał zawsze z największém uszanowaniem, piękna hrabina Izabella, nie miała nad nim dość mocy, aby go zjednać dla swéj rodziny.
Rozchodziły się najzupełniéj idee polityczne i przekonania Hetmana a familii. Mogły w tém grać pewną rolę widoki ambicyi osobistéj, lecz główniejszym czynnikiem niezgody były zasadnicze pojęcia o dobru Rzeczypospolitéj.
Czartoryscy chcieli reformy instytucyi krajowych, zniesienia praw, które swawolę polityczną utrwalały; chcieli przetworzenia Rzeczypospolitéj, odrodzenia jéj w myśl swoję i Konarskiego. Mieli odwagę porwać się na dzieło olbrzymie, nad siły swe, ale łudzące i nęcące wielką przyszłością.
Komu taka idea reformatorska zaświeci, ten, opanowany nią, nie bardzo się zwykł obliczać ze środkami, nie chce wiedziéć, co mu cel zaciemnia... Tak było z Czartoryskimi: wielki pomysł zdawał się im wykonalnym dla uroku swego.
W plan reform musiało wchodzić z konieczności i ukrócenie owéj niepomiernéj władzy Hetmanów, medyatorów intra libertatem et majestatem. Książę Kanclerz, opanowany pragnieniem stworzenia form nowych politycznego życia, jak każdy doktryner, marzycielem był i być musiał despotycznym. Niecierpliwiło go, co mu stawało na drodze.
Dla ujęcia Hetmana, poświęcono staremu panu śliczną siostrzenicę — rachuba na słabość okazała się fałszywą.
Dodajmy dla wytłómaczenia księcia Kanclerza, iż panowanie Sasów, widok demoralizacyi i upadku kraju — mógł natchnąć hazardownemi na przyszłość planami. Szło o życie lub śmierć! Wiele przebaczyć można, kto z toni ratuje ginącego...
Czartoryscy widzieli jasno położenie; Hetman Branicki nie miał ani bystrości ich umysłu, ani odwagi rzucania się na radykalne zmiany. W jego przekonaniu Rzeczpospolita, która stała anarchią tak długo, trzymać się nią mogła wiecznie... Dynastya Saska, która dla Czartoryskich była zgubą kraju, dla Branickiego opieką i tarczą się zdawała.
Antagonizm więc między Branickim a Czartoryskimi był nieuchronnym i nic mu nie mogło zapobiedz. Ostateczne rozwiązanie nawet przewidziéć można było, zblizka charakterom się przypatrując.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.