tam z czyjéj winy, ale oni są nadąsani na mnie; wdowa z mojéj ręki nie przyjmie nic. — Otóż, proszę, pójdziecie za pogrzebem bez remuneracyi, sponte, nie licząc się z nimi; ja to wynagrodzę...
Ale o mnie, ani słowa. —
Skłonił się Przeor.
— Jesteśmy na rozkazy waszéj Excellencyi, dziś i zawsze i na wieki wieków... Konwent bez żadnych rachunków pójdzie i solenne odprawi nabożeństwo, ksiądz definitor exortę powié...
— Wszystko to sponte, sponte — dodał Hetman — a o mojéj interwencyi...
— Sub rosa, nikomu! — dodał Przeor.
Hetman nie siadał.
— Cóż się dzieje z waszym ojcem Elizeuszem? — zwrócił rozmowę Branicki. — Żyje? zdrów?
Pytanie to wcale nie mile zdawało się brzmiéć w uszach ks. Przeora; spuścił głowę zmięszany i po namyśle dopiéro rzekł cicho:
— Żyje ten nieszczęśliwy — na utrapienie nasze! Żyje! choć zaprawdę nie wiem, czyby Bóg, biorąc go do chwały swéj, nie lepiéj uczynił, niż przedłużając wiek jego dla upokorzenia naszego.
Ruszył ramionami Przeor, przerywając mowę, którą smutnie potém dokończył:
— Byliśmy zmuszeni niejako w celi go osobnéj oddzielić, i zabronić mu kościoła i kazalnicy...
— Przewinił-że co? — spytał Branicki.
— Zaprawdę, świętobliwy starzec jest i przykładny — mówił Przeor — za przykład-by go młodszym postawić można, gdyby nie dziwaczne aberracje którym ulega, a od których go chyba nakazaniem milczenia sub obedientia salwować możemy...
Westchnął ks. Celestyn.
— Dziwaczném się to wam wyda we mnie — rzekł Hetman, wahając się — gdy poproszę, czybym ja biedaka staruszka widziéć nie mógł? Weźcie to na karb grzesznéj ciekawości światowéj...
Przeor twarz przybrał smutną i wielce zafrasowaną.
— Nie chciałbym — odezwał się — żadnemu życzeniu waszéj Excellencyi stać się nieposłusznym, lecz — ciekawość to... jeśli nie grzeszna, to... niedyskretna... Zabawka to łzy wyciskająca z pod powiek, gdy umysł ludzki z drogi prawéj się zbłąka...
— Juściż przytomnym był, gdy go widziałem ostatnią razą? — odparł Branicki.
— Wolałbym, aby pozoru przytomności téj nie miał — rzekł ojciec Celestyn. — Pozór to zwodniczy!!
— Nie zgorszy mnie rozmowa z nim! — nalegał Hetman.
— Ani się ja tego lękam! — zaprotestował Dominikanin; — przykre je-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/37
Ta strona została uwierzytelniona.