dnak wrażenie uczyni może, gdyż staruszek w tém usposobieniu jest, iż nikogo uszanować nie chce i nie umié. Pocóż się wasza Excellencya masz narażać na to?...
Nie odpowiadając już na te argumenta, Branicki postąpił ku drzwiom i dodał:
— Dajcie mi na chwilę wnijść do jego celi.. Proszę o to...
Ojciec Celestyn, wyczerpawszy perswazye, posłuszny, począł iść za Hetmanem, lecz z twarzą widocznie zalterowaną.
W kurytarzu, ręką wskazał Przeor drogę do celi O. Elizeusza, i w milczeniu towarzyszył Hetmanowi. Szepnął tylko, iż radby staruszka o odwiedzinach tak dostojnego gościa uprzedzić.
O kilka kroków daléj, gdy Hetman wstrzymał się u wnijścia, otworzył drzwi Przeor i w głębi małéj, przyciemnionéj celi, dojrzéć mógł starego, przygarbionego, z głową zupełnie wyłysiałą, mnicha, który, klęcząc z założonemi rękoma, modlił się przed krucyfixem... Trupia głowa u stóp jego leżała...
Przeor począł coś szeptać do niego, lecz modlący się mnich nie zdawał ani słuchać, ni zważać na to; dobra chwila upłynęła, nim, pochyliwszy się i czołem uderzywszy o ziemię, a w piersi się bijąc, modlitwę dokończył. Naówczas dopiéro, opierając się o ziemię, dźwignął się zwolna, a Hetman ujrzał przed sobą zgrzybiałego, wyschłego, raczéj życiem, niż wiekiem, męża, w zbrukanym habicie, który, szukając go już oczyma, ku drzwiom spoglądał.
We wzroku tym jednak i w postawie nie było pokory i służbistości, jaką wysokiemu dygnitarzowi wszyscy, nawet duchowni, okazywali; dla mnicha przychodzący ten nie był Hetmanem, ale grzesznikiem i bliźnim...
Postać cała tego starca, jakby z obrazu wycięta — ideał ascety, który, na świecie żyjąc, już nie należał do świata. W twarzy malowała się przeszłość umartwień dobrowolnych i zachwytów niebieskich, — obudzała ona poszanowanie i trwogę — a wyraz jéj taką siłę ducha miał w sobie, że nic się jéj oprzéć nie mogło. Dwoje oczu, wpadłych ale żywych, promieniało wzrokiem przenikającym do głębi, zdającym się widziéć, co dla innych było ukrytém. W ustach zapadłych i zaciśniętych gorycz była zarazem i dobroć wielka, — rzekłbyś, litość nad ludźmi, smutek, obudzony widokiem ich nieprawości i błędów. Na czole, pofałdowaném marszczkami, jak twarz cała, zaduma głęboka leżała obłokiem, jak owe chmury, co wierzchołki Alp okrywają...
Hetman wchodził na próg właśnie i głowę schylił przed ojcem Elizeuszem, gdy Przeor niespokojny, nie chcąc być świadkiem rozmowy, jak gdyby ją przewidywał, skłonił się Branickiemu, dał znak, że na niego oczekiwać będzie opodal, i z celi się wysunął.
Ojciec Elizeusz patrzał długo na przybyłego, nie mówiąc; oglądał go od stóp do głowy, z wyrazem politowania, coraz dobitniéj zarysowującym się na twarzy.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/38
Ta strona została uwierzytelniona.