— Cóżeś-to, ojcze, nie poznał swojego starego penitenta? — odezwał się, bliżéj przystępując Hetman.
Mnich zlekka poruszył ramionami.
— Dziecko moje — rzekł — gdybym zapomniał o was, Przeor-by mnie ostrzegł; nie obawiajcie się więc, bym omyłkę popełnił, a nie uczcił jak należy. — Lecz czegoż wy możecie chciéć ode mnie?
Uśmiechnął się gorzko...
— Chciałem pociechy od was, mój ojcze — odparł Hetman.
— Pociechy? ode mnie? — powtórzył ojciec Elizeusz. — Takiéj, jakiéjbyście wy pragnęli, ja dać nie potrafię a jaką-bym ja mógł dać — ta dla was nie będzie pocieszeniem!!
Dziecko moje! — dodał na wpół do siebie — między wami, dziećmi świata, a mną, com się oderwał od niego, wspólnego niéma nic. Ja was nie pojmuję, wy mnie nie zrozumiecie!! Co mnie do was, co wam do mnie?... Pociechy!! pociechy!! — mówił daléj — a zasłużyli-żeście na nią?
Podniósł oczy.
— Jestem i byłem wiernym synem Kościoła; — rzekł Hetman.
— Tak się to zowie! — odparł Elizeusz. — Spowiadacie się raz w rok, a grzeszycie co godzina; fundujecie klasztory, budujecie kościoły, więcéj dla oka ludzkiego, niż dla chwały Bożéj; sypiecie jałmużny, aby jęki ubogich waszego snu błogiego nie przerywały; całujecie po rękach księży, aby wam broić dozwalali i nie karcili...
A no! możeście i synami Kościoła; ale czyście synami Bożymi — nie wiem.
Poruszył się Hetman.
— Kościół nasz przecie z Głową swą jest reprezentantem Boga na ziemi...
Mnich się uśmiechnął.
— I więcéj od was wymagać nie może — rzekł ojciec Elizeusz — bobyście na kieł wzięli i kacerzami się stali. Kościół powolny jest; zostawia wiele sumieniu waszemu, z którém wy wchodzicie w kompromissa...
Tu westchnął i mowę przerwał.
— Czego chcecie ode mnie? — spytał, głos zmieniając — mówcie szczerze...
Branicki oczy spuścił.
— Ojcze — zawołał z wybuchem nagłym — macie dar czytania w duszach ludzi, znacie żem nieszczęśliwy; przychodzę po radę i pociechę...
Wiecie kto jestem: wszyscy mi zazdroszczą; zajmuję najwyższe stanowisko, mam bogactwa, u ludzi poszanowanie, władzę wielką, wszystko, co świat dać może... a tu — uderzył się w piersi — czczość i męka...
Ojciec Elizeusz słuchał zadumany.
— Języka mojego nie zrozumiecie, rady méj nie usłuchacie, życia odmienić nie będziecie mieli siły; pocóż daremnie ciskać słowami, które zmarnieją?
Gdzieście szukali szczęścia, tam go niéma; zdobyliście, co dusza pragnęła; myślicież, że teraz w piersi się uderzyć, klasztor ufundować, kościół
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.