się na nim zdawał czynić daleko większe wrażenie, niż zwykle; może dla tego, iż przyszedł zaraz po dziwném a surowém przemówieniu ojca Elizeusza.
Dzwony jeszcze się odzywały, i na cmentarzyku powiewały chorągwie, gdy Branicki, nie lękając się już być postrzeżonym, przez pusty plac pośpieszył do pałacyku.
Pułkownik Węgierski oczekiwał nań niespokojny w ganku, bo przedłużone odwiedziny w klasztorze trochę go niepokoiły. Jak zazwyczaj, znając usposobienie Hetmana, który lubił być płochemi żarcikami rozrywany, pułkownik zdala już powitał go wesołą twarzą.
— Jak na złość — rzekł — księża właśnie na przybycie waszéj Excellencyi wybrali się ze dzwonieniem i pogrzebem, jak gdyby, wiedząc o bytności pańskiéj, odłożyć nie mogli swych psalmodyi! Choroszcza stanie się wkrótce wcale niezabawną, jeżeli nas tu traktować tak będą.
Branicki się skrzywił.
— Cóż chcesz, mój pułkowniku, — odparł — wszędzie ludzie umierają; nie sposób, aby dla mnie pogrzeby wstrzymywano...
— Bardzo przepraszam — nastawał Węgierski — pewny wzgląd się należy mężom zasłużonym... Przy pierwszém widzeniu się powiem o tém księdzu przeorowi.
Hetman, który zasiadł w altanie od ogrodu, rzuciwszy się na ławę, zamyślony i roztargniony, zamiast pochwalić tę gorliwość Pułkownika, rzekł tylko:
— Proszę cię, dajże mu pokój!
Nie nastawał już Pułkownik na niewłaściwość postępowania księży i odwrócił rozmowę, próbując, czy skandaliczną historyjką panny Frani Czerkaskiéj, z fraucymeru Hetmanowéj, która wykraść się dała bogatemu neoficie, nie potrafi rozchmurzyć smutnego pana.
Powieść jednak nie zrobiła żadnego skutku, wzgardliwie i obojętnie przyjęta przez Branickiego, który o Frani owéj więcéj pewnie coś wiedział, niż Węgierski.
Dnia tego był nie do rozbawienia; odmówił podwieczorka, zaledwie skosztowawszy trochę poziomek, i pozostał tak milczący aż do zjawienia się doktora Clement’a, który, choć o tém nie mówił nic, powracał właśnie z pogrzebu.
Zobaczywszy go, Hetman wstał z siedzenia i, skinąwszy nań, zwolna puścił się w zielony gąszcz ogrodu. Pułkownik został w ganku. Odszedłszy na kilkanaście kroków, Branicki zwrócił się do doktora:
— Wracasz z pogrzebu? — zapytał.
— A wasza Excellencya niepotrzebnie wcaleście się tu dziś znaleźli — z wyrzutem odezwał się Doktor. — Mamy w życiu dosyć nieuniknionych wrażeń smutnych i szukać ich nie potrzebujemy.
Hetman, nie odpowiadając na to, pytanie rzucił znowu:
— Cóż tam?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.