Dość mi było słuchać mistrza mojego, którego szczególnemi się cieszyłem względami, ks. Konarskiego...
— Lecz właśnie ten twój mistrz, o którym mi mówiłeś — odparła matka — jest jednym z tych, co na złe szukają lekarstwa.
— A znaléźć go jeszcze nie mogli — rzekł Todzio. — Złe rosło długo, wkorzeniło się głęboko; ludzie się niém karmili i struli.
Przedajne wszystko, skalane, wyszpecone...
— A tam właśnie, gdzie tyle zła i tak wielkiéj potrzeba poprawy, uczciwy człowiek jest ceny ogromnéj — zawołała Łowczycowa. — Świat ten, niestety, ja może lepiéj znam od ciebie. Zepsucie doszło do najwyższego stopnia; budzi się pragnienie lepszego czegoś. Konarski cię zaleca Czartoryskim — idź tam... idź!! idź!
Teodor zamilkł.
— Kochana matuniu, będziemy o tém mówili z sobą — odezwał się po chwilce — teraz, gdybyś spoczęła?
— Ja? spoczęła? — z bolesnym uśmiechem odpowiedziała matka — idź ty, jeżeli potrzebujesz spoczynku, ja dopiéro złamana i wycieńczona gdy padnę, naówczas może spocznę; teraz...
Podniosła zlekka ramiona i na ławce usiadła. Teodor zadumał się o tém, co mówili z sobą.
— Chciałażbyś — rzekł po namyśle — abym ja cię tu samę, osieroconą, zostawił na pastwę wszystkim kłopotom i troskom małego i biednego gospodarstwa?
— A do czegoż innego ja się zdać mogę? — odezwała się Łowczycowa.
— Z pewnością nie do tego, o czém mówimy — rzekł Teodor. — Nieboszczyk ojciec nie dawał się tém zajmować; ja na to nie pozwolę...
— Jam matka — odparła Beata — mam wolę własną; nie dam ci się jéj sprzeciwić. A powiem ci, że z wielkiéj miłości dla mnie rachujesz fałszywie. Ta nędza gospodarska oderwie mnie od mojéj dusznéj, zmusi do myślenia o czém inném, wreszcie znuży, a i to będzie dobrodziejstwem...
Na wsi, w tym biednym Borku zakopać ci się nie dam.
Teodor pomyślał nieco.
— No, to posłuchaj-że mnie — rzekł — ja także może nie zawsze fałszywie rachuję. Twoje wymagania z moją obawą o ciebie dadzą się pogodzić może.
— Jak?
— Posłuchaj — odezwał się Teodor. — Ojciec miał urazę, żal, nie wiem tam o co, do Hetmana...
Spojrzał na matkę, która zacięła usta i surowy przybrała wyraz twarzy.
— Hetman zachował dla ojca życzliwość. Przyjmie z pewnością mnie do usług swoich. Z Białegostoku do Borku będę mógł niemal codzień być u mojéj kochanéj matki, pogodzić razem pracę dla przyszłości z czuwaniem nad tobą!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.