winił? Ojciec nigdy mi o tém mówić nie chciał. Dopóki byłem dzieckiem, dopóki on żył, mogłem pozostać w niewiadomości, dziś...
Na twarzy Łowczycowéj widać było pomieszanie wielkie; ledwie cokolwiek uspokojona, poruszyła się i rzuciła z miejsca swojego.
— Ojciec poniósł z sobą do grobu tajemnicę — zawołała — a jeśli to uczynił, miał powody, których my badać nie powinniśmy!! Nie pytaj mnie. Większą miéć będziesz zasługę, będąc posłusznym ze ślepą ufnością.
Mówiąc to, schwyciła syna za głowę i całować go zaczęła, płacząc.
— Dziecko moje kochane — rzekła — przeszłość należy do nas, do ciebie przyszłość; dwa to brzemiona, z których nie wiem które cięższe: zostań przy swojém i bądź mi posłusznym... Proszę cię, bądź mi posłusznym!
Teodor, ująwszy jéj ręce, do ust je przycisnął i zamilkł.
Na téj rozmowie znaczna część nocy upłynęła. Siły kobiety wyczerpały się nareszcie, dała się odprowadzić do dworku i tam, padłszy na sofę, pozostała w stanie jakimś nieokreślonym, pomiędzy snem a jawą; ciało dopominało się spoczynku, duch i boleść rozbudzały je. Syn i sługa pozostali przy niéj aż do rana. Noc wiosenna wydała się długą nad miarę; nadszedł wreszcie poranek, a z nim sen i uspokojenie.
Teodor nie śmiał posyłać po doktora Clement, spodziewając się, iż on sam, według swéj obietnicy, przybędzie się o nich dowiedziéć. Do południa jednak nie było go, i dopiéro nad wieczór znana karyolka przed ganek się zatoczyła.
Łowczycowa zmuszoną była położyć się w łóżko, i chłopak sam wyszedł na spotkanie doktora. Troskliwy Clement, zaledwie się dowiedział o stanie Beaty, natychmiast do niéj pośpieszył. Niewiele tu miał do czynienia, bo niebezpieczeństwa nie było żadnego, — znużenie tylko, wyczerpanie sił i smutek, z których sam czas miał leczyć.
Posiedziawszy chwilę przy Łowczycowéj, doktor dał znak, aby jéj nie męczyć rozmową, i Teodora do ogródka wyprowadził.
Ze wszystkich dawnych znajomych i przyjaciół rodziny, Clement był mu znany, jako najwierniejszy druh, dla którego nie miano tajemnic.
Poczciwy Francuz, z rodzicielskiém jakiémś uczuciem i czułością ujął chłopaka pod rękę i począł go pocieszać a ducha mu dodawać, widząc go przybitym i nad wyraz wszelki smutnym.
— Jesteś młody, powinieneś miéć moc nad sobą, — rzekł — martwienie się tém, co dokonane i nieodwrócone, wyczerpuje bezużytecznie człowieka.... Masz matkę, o któréj myśléć powinieneś, i własną przyszłość...
— Myślę o matce tylko — odparł Todzio — o sobie nie pora; ale cóż pomoże rozmyślanie, gdy wszystkie drogi dla mnie zaparte?...
Doktor badać zaczął, a Teodor mniéj więcéj opowiedział mu całą swą z matką rozmowę, nie tając tego, że ani do dziada, ani do Hetmana zwrócić mu
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.