Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

mniejszéj ochoty nie miał, sam nie wiedział jak, wpatrzywszy się w tę laleczkę, także się uśmiechnął.
— Jadę właśnie na Choroszczę — odezwał się — więc postaram się tu przysłać ludzi.
— Ale w Choroszczy... czyjeż to miasteczko? — pytała Starościna.
— Pana Hetmana z Białegostoku — odpowiedział Paklewski.
— Więc tam wozownie i powozy być muszą; niechże podeślą! Waćpan zapewne należysz do tego tam dworu! — wołała leżąca na ziemi Starościna.
Chłopcu przypuszczenie to, że mógł należéć do dworu, przykrém było; zarumienił się i odparł śmiało:
— Ja nie należę do nikogo, prócz do siebie — a z dworem żadnych nie mam stosunków!
Brunetka pokiwała głową, mały buziak się zafrasował i zarumienił, Starościna dumnie usta wydęła.
— Czy acindziéj należysz do dworu, czy nie — odezwała się kwaśno — przecież, widząc damy dystyngowane w takiéj sytuacyi, kawalerowi przystało na wszelki sposób przyjść im w pomoc.
Zarumienił się na tę wymówkę Teodor.
— Mościa dobrodziéjko — rzekł — o ile sił, jestem na usługi; to tylko dodając na exkuzę moję, że mam matkę chorą, że dla niéj z lekarstwem do domu śpieszę — i że, niedawno w te strony przybywszy, niewiele ludzi znam. Pojadę jednak natychmiast do Choroszczy i do dworu dam znać...
Ruszał się już do konia Todzio, gdy Starościna, goniąca za nim oczyma, a może nie rada, że się tak wyrywał, dała mu nową admonicyą.
— Słuchaj-że acindziéj — zawołała, podnosząc głos — a i to sobie zanotuj, że gdy się w drodze z damami dystyngowanemi spotka i ma się szczęście do nich zbliżyć, nie ucieka się od nich, jak od zapowietrzonych, nie dawszy się poznać?
Któż acindziéj jesteś? Kto go rodzi?
Zapytanie to natrętne i śmieszne, które u blondynki stłumiony wywołało śmieszek, zmięszało biednego Teodora. Zarumienił się jak dziewczyna.
— Moje nazwisko mało komu znane — rzekł — dla dam dystyngowanych nie będzie ciekawém — nazywam się Paklewski...
Damy spojrzały po sobie, jakby się zdumiewały, że tak piękny chłopak tak pospolite nosił nazwisko.
— A któż waćpana rodzi? — dodała uparta Starościna, szukając w imieniu matki rozwiązania téj zagadki, dla czego prosty szlachcic tak paniczykowato wyglądał.
— Matka moja jest z domu Kieżgajłłówna — rzucił zdala Teodor, trochę zniecierpliwiony.
Nazwisko to posłyszawszy, Starościna w ręce uderzyła, starsza pani pochyliła się ku niéj z ciekawością, zaczęły coś żywo bardzo szeptać między