niony, płacząc razem na wspomnienie brata i śmiejąc się, że znowu Borek oglądał.
Wyszła co prędzéj i Łowczycowa, domyśliwszy się kto przyjechał, chcąc zapobiedz zawczasu bałamuceniu syna.
W pierwszéj chwili Porucznik hałaśliwie tylko nieboszczyka opłakiwał, na przemiany to ręce bratowéj całując, to chłopca ściskając i dusząc.
Wszystko to jednak trwało krótko, gdyż hora canonica nadchodziła.
— Bratowo dobrodziejko — zawołał ocierając łzy Porucznik — jeżeli Boga kochasz, daj czém zalać robaka, bom prawie na czczo wyjechał z Białego-Stoku, skwar okrutny i zhasałem się haniebnie.
Na stole była już wódka i przekąski, do których gość się przysiadł żwawo. Chciał przepić do synowca, ale ten mu podziękował.
— Co? co? wódki nie pijesz? a to mi pięknie! — począł. — Co? toś ty dziewczyna? A cóż z ciebie będzie! a to mi cię ślicznie wychowano! Ja w twoim wieku nie lękałem się już niczego, ani wódki, ani wina! ani —
Matka chciała przerwać, a porucznik w rękę ją pocałował.
— Dobrodziejko moja, jużci z niego żołnierza zrobić musimy! Jak Boga kocham! A co ma lepszego do roboty? Albo to zły chleb, protekcyą mając? Słowo daję, gdybym nie był utracyuszem, jużbym wioskę mógł kupić.
— On się do innéj karyery sposobił — przerwała matka.
— Do jakiéj? Zlitujcie się! Na gryzipiórka może? Niech Bóg uchowa! Wszystka nasza krew byli ludzie rycerscy. Ojciec jego nieboszczyk téż począł od służby wojskowéj. I, jak Boga mego kocham, że tyle życia, co w niéj!
Co? co! gnić na zagonie, za pługiem chodzić! Co za życie!
Popatrzał na Teodora, stojącego przy stole.
— Jakby się rodził na żołnierza! — mówił, nie zamykając ust — chłopiec śliczności! zdrów, silny, i miałby się zmarnować!..
Pocałował w rękę zarumienioną Łowczycową.
— Ja-bo tu z tém przybyłem — rzekł. — Opiekunem mu jestem i będę. Jużem Hetmanowi napomknął; obiecuje protekcyą! Wpisać się tylko i hulaj dusza! Słowo daję. — Obejrzał się purucznik, i zdziwił, widząc posępne twarze.
— Kochany bracie — odezwała się Łowczycowa z powagą — pozwól-że i mnie, jako najbliższéj własnego dziecka opiekunce, głos w tém miéć. Nieboszczyk, Panie świeć nad zacną duszą jego, nie bez pewnych przyczyn zerwał z panem Hetmanem. —
— Ale! ale! — krzyknął porucznik, nalewając sobie drugi wódki kieliszek — już to pozwól mi powiedziéć, co prawda to nie grzech, nieboszczyk miewał bziki. Ubrdało mu się coś, przywidziało, nadąsał się, harda dusza w ubogiém ciele... słowo daję, sam nie wiedział, czemu szczęście odepchnął od siebie.
— Mój bracie! — zawołała Łowczycowa, — ja go znałam dobrze i wiem
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.