żem się trochę uniósł. Ale co prawda to prawda, nie chciałbym, aby moja krew szła na stracone imię... My familią, ze wszystkimi jéj adherentami, byle się ruszyła, z kretesem zniesiemy... Są jawni hostes patriae... Najlepszego z królów, pana naszego miłościwego sekują, dręczą, opponują mu się, spiskują... Jedna klika z Massalskimi, Ogińskimi, Brzostowskim, Flemingiem; ale liga nie pomoże, ani Imperatorowa; Hetman sygnał niech tylko da — nec locus ubi Troia fuit!
Łowczycowa nie zdawała się ani wiele zważać na te przechwałki, ani nawet ich słuchać, — nie czyniły na niéj najmniejszego wrażenia; człowiek zaś, co to głosił, nie wydawał się może godnym tego, aby z nim wiodła dysputę.
Z prawdziwie niewieścią zręcznością postąpiła sobie z hałaśliwym panem bratem. Pod pozorem, że ją służąca wywołała, wyszła na chwilę z pokoju. Porucznik tym czasem poczynał już, wyściskawszy, nawracać synowca, gdy Łowczycowa wolnym krokiem weszła nazad do bawialni, niosąc w ręku szablę w bardzo pięknéj złoconéj oprawie.
Była to pamiątka rodzinna, którą okupić chciała syna. Porucznik łakomy był na datki tego rodzaju.
— Zdaje mi się — odezwała się wchodząc, — że szabla ta po Paklewskich, ponieważ Todzio zapewne wojskowo służyć nie będzie, nikomu się słuszniéj należéć nie może, jak Porucznikowi...
Spojrzała na syna.
— Spełniam, czuję to, wolę nieboszczyka, wam ją oddając...
Zwrócił się pan Hyacynt z niezmiernym zapałem ku szabelce i, naprzód ręce bratowéj ucałowawszy, zapominając już o wszystkiém, chwycił z rąk jéj serpentynę.
Począwszy od pięknéj pochwy, którą z lubością wielką oczyma pożerał, od rękojeści i skówek, zajął się klingą z napisami i, dobywszy główni, nuż nią w powietrzu wywijać, aż świstała.
Twarz mu promieniéć zaczęła... Z poszanowaniem włożył serpentynę nazad, pocałował, do piersi przycisnął i złożył przy czapce... W téj chwili do stołu podano.
Porucznik, już na bratowę nastawać nie śmiał; rozmowa się zwróciła na różne sprawy żołnierskie i jakby sam sobie chciał zaprzeczyć, pan Hyacynt jął wszystkie utrapienia, krzywdy i uciski, jakich doznawało wojsko, malować z przesadą wielką, równą uwielbieniu, niedawno dla tego stanu okazywanemu.
Teodor, ledwie się odzywając jakiem słowem, milczał; Łowczycowa nie przeszkadzała, rada, że Porucznik o wszystkiém zapomniał. W ciągu całego obiadu, który zajadał dobrze, wojak rozprawiał tylko o tém, i dopiero na wyjezdném jakoś powrócił do pierwszego przedmiotu.
— Z matką trudno o syna walczyć, — rzekł, wzdychając — ale bój się Boga, Łowczycowo dobrodziejko, daj go kędy chcesz, byle nie familii.
Hetman się o tém dowie i ansę miéć będzie śmiertelną.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/73
Ta strona została uwierzytelniona.