Clement westchnął; nie wiele się on pono spodziewał po Poruczniku, lecz na powagę opiekuna i stryja rachował.
— Żeby mi kto wytłómaczył — mówił Paklewski — co ta kobieta ma do Hetmana, i oczy mi otworzył, dałbym konia z rzędem. Powiem panu Konsyliarzowi, że za życia brata sobie głowę łamałem nad tém, co się stało, iż dwór nagle opuścił, zerwał, a więcéj tu nogą nie postał!! Pytałem go, nie chciał mi powiedziéć.
Tu widzę teraz, że anielskiéj dobroci potentat ten, coby się mógł mścić, najżyczliwszym jest dla dziecka, a moja bratowa na kieł bierze. Co? jak? dla czego? Jak w rogu jestem!
Spojrzał na Doktora, myśląc może dowiedziéć się co od niego, ale ten usta wydął, głową pokręcił i nic nie powiedział.
Paklewski zdawał się rad, że w téj ciżbie interlokutora pochwycił, i ciągnął daléj:
— Nie dziwowałbym się innéj kobiecie, ale ta téż nie prosta jest i nie pozbawiona edukacyi, sama dwór ten i pana Hetmana zna, bo przy drugiéj żonie jego przecie była tu swego czasu. Niech-że mi tu kto powie, zkąd ta inimicycya! dla czego taka uparta zajadłość!
Doktor nic się nie zdawał wiedziéć, albo może spowiadać się nie życzył; — patrzał na Paklewskiego i oczyma pomrugiwał.
— Ale to — dokończył Porucznik, od przechodzącego z winem lokaja biorąc kieliszek burgunda dla odmiany — ale to, jak już Bóg rodzinę którą zechce pokarać, nie da jéj z błota wyléźć; nie to, to owo zawadzi! Jam służył, a czegom się dosłużył — widzicie; brat téż zmarł na kilku chłopkach, gdy inni, głupsi od niego, stami chat się podorabiali!! Kiep świat!
I wypił burgunda, a gdy dokończył go i wzrok spuścił, szukając nim Doktora, nie znalazł go już przed sobą. Westchnął więc i począł już tylko myśléć o tém, jaką zająć pozycyą, aby w wieczerzy, nie będąc natrętnym, miéć udział pewny...
— Jak na Paklewskich szczęście pójdzie, — rzekł w duchu, — to się na tém skończy, że się nawącham specyałów, a drudzy je zjedzą!!
Czy się udało Porucznikowi coś więcéj nad zapach tych pańskich delicyi pochwycić, dokładniejszéj nie mamy informacyi; to pewna, iż późno w noc do dworku swojego powróciwszy, w łóżku, które za własne uważał, znalazł znajomego sobie Rotmistrza Szemberę, uśpionego snem twardym; iż próżno się go natargawszy, aby tę uzurpacyą odzyskać, musiał w końcu, obok na podłodze derkę sobie usławszy, położyć się dla spoczynku... A że wina różnych gatunków próbował wiele, i był oprócz tego zmęczony mocno; sen, choć na podłodze, tak mu się udał, iż gdy się obudził, już dokoła z armat na wiwat dla Hetmana palono, aż się okna trzęsły i z powały pobiała leciała.
Huk dział nawet był przyczyną, iż Paklewski się porwał, bo inaczéj do południa-by zaspał. Na posłaniu Rotmistrza Szembery ani śladu już nie było.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.