Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

Wszczął się spór. Starościna nerwowa i uparta, sama dawszy dobry przykład, ciągnęła swe towarzyszki; brunetka trzepała rękoma i córce nie dawała przystąpić do mostku.
— No to, parole d’honneur, — cienkim głosikiem krzyczała Starościna, — pojadę sama z Kasztelanicem...
— Ciociu! — wołał buziak.
Starosta, obrażony brakiem ufności Generałowéj, ogromnym głosem odzywał się do Kasztelanica:
— Słuchaj-że, pokażmy co umiemy! odbijaj ze Starościną! odbijaj!
I tak raźnie pogrążył wiosło w wodę, iż, straciwszy w téj chwili równowagę, sam z niém głową na dół w staw poleciał. Na tém się nie skończyło, bo łódź przechylił sobą i Starościna, która fałszywym instynktem chwyciła się strony pochylonéj, z okropnym wrzaskiem zanurzyła się w wodę. Stojący na brzegu wioślarze, rzucili się ratować; lecz nim namyślili się swe nowe suknie zmoczyć w wodzie, już Teodor skoczył i pluskającą się w niéj Starościnę z wody wyciągnął.
Jak się to stało, że bez namysłu, z kryjówki swéj wybiegłszy, niepiękną i starą jejmość salwował tak heroicznie, narażając się na poznanie i okrzyknienie bohaterem, sam nie wiedział.
Paklewski stał w osłupieniu i nie miał czasu rzucić się za synowcem, gdy ten już na murawie omdlałą składał Starościnę...


∗             ∗

Można sobie wyobrazić, jakie wrażenie ten wypadek uczynił, chociaż oprócz kąpieli chłodnéj nie miał żadnych innych następstw.
Starostę i Kasztelanica, obu otrzeźwionych, skonfundowanych i wzajem na siebie składających winę wywrotu, wydobyli wioślarze z wody. Ci, ledwie się wyprychawszy, poczęli spór straszny między sobą...
Generałowa tymczasem z córką i mnogie damy, które na krzyk nadbiegły, zajmowały się uspokajaniem Starościnéj, to mdlejącéj, to łającéj, to dopominającéj się, aby przed nią jéj wybawiciela stawiono.
Brunetka i buziak, choć on się im zaledwie przemknął przed oczyma, poznały go, bo tak pięknego chłopca nie łatwo się zapomina. Chciał natychmiast Teodor uciec i skryć się, tém bardziéj, że zewsząd kompania cała tłoczyła się z ciekawością, aby dowiedziéć się, co z kim i jak się stało. Paklewski zaś, któremu heroizm młodzieńca bardzo był miły, nie puszczał go, a Generałówna chwyciła także, rozkazując mu zostać.
— Ciocia się nie uspokoi, póki panu nie podziękuje! Czekaj-że... Wszakże życie jéj ocaliłeś.
Szlachcic z tyłu jakiś, w boki się wziąwszy, półgłosem mruczał:
— Ale to istotnie heroiczny czyn, bo baba stara i brzydka, że aż strach!