Porucznik, daleko mniéj zręczny, ufając, że mu bratowa przebaczy wiele, wprost począł o tém, jak się doskonale spisał Teodor wczoraj, nie wypierając się swojego współudziału w téj sprawie.
— Wcale Porucznikowi za nastręczenie Teodorowi zręczności do utopienia się — odparła wdowa surowo — nie jestem wdzięczną. Skutek z tego, żem go dziś musiała wyprawić, aby tu nie próżnował i do towarzystwa białostockiego mi się więcéj nie mieszał...
— A cóż to znaczy towarzystwo białostockie? — z oburzeniem odparł Porucznik.
— Może być najlepsze dla innych, ale dla mojego syna nie jest ono właściwe...
— Pani dobrodziejko! — przerwał doktor urażony.
— Dla mojego syna — dodała dumnie Łowczycowa — za wielkie to państwo; myśmy chude pachołki; Teodor musi pracować, nie bawić się...
— Pani jesteś podrażnioną! — przerwał Clement łagodnie.
— Jestem podrażnioną! — odparła Beata.
— Właśnie gdy asińdźka Panu Bogu dziękować powinnaś — zawołał Porucznik. — To jest zaślepienie po prostu. Chłopcu się taka gratka upiekła, któréj mu stu zazdrości. Starościnę wyratował z wody, a Generałówna się w nim rozkochała.
— Poruczniku! — zawołała Łowczycowa — ja żartów nie znoszę!
— Bo téż to żadne żarty nie są, mości dobrodziejko — powtórzył Porucznik — rozkochała się. Sam byłem świadkiem, co z nim wyrabiała, i skończyło się na tém, że, wyręczając ciotkę, pierścionek mu dała na niezabudź, zakazując, aby go innéj żadnéj oddawać nie śmiał. Na moje uszy słyszałem.
Tryumfująco się rozśmiał Paklewski, widząc bratową zdumioną i milczącą.
— Tak, mościa dobrodziejko, nie wiem kto tu winien, czy ten co szczęście stręczy, czy ten co je odpycha...
— Płocho waćpan bierzesz te rzeczy — odezwała się po chwili wdowa — dajmy temu pokój. Syna odprawiłam ztąd, i nie żałuję tego...
Clement, wedle zwyczaju, ręce założywszy pod poły fraka, chodził po pokoju. Porucznik był obrażony.
— Ja pani bratowéj to tylko powiedziéć muszę — zawołał — że więcéj losem synowca, ani jéj interesami zajmować się nie chcę i nie myślę. A stanie się co niedobrego przez to babskie gospodarstwo, nie moja wina, umywam ręce!!
— Biorę waćpana za słowo — przerwała wdowa — i to przy świadku, że się do mojego syna mieszać nie będziesz; zostaw go mnie i sobie samemu!
Porucznik tą ostrą odpowiedzią chciał się obrazić z początku, ale się umitygował, pomyślawszy, że przy obcym kłótnia z bratową była nie w miejscu; skłonił się więc tylko, i nie czekając na doktora, chciał wychodzić, gdy Łowczycowa zawołała:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.