wał, bo poczciwi księża nic prawie od nas, nawet za światło, brać nie chcieli, zostało mu się na drogę dosyć. A! byłabym zwlokła koszulę, byle go ztąd co rychléj odprawić — dodała. — Choćby z małym zapasem wyjechał, a był zmuszonym uczyć się oszczędności, nic to nie zaszkodzi. Wolę dla niego trochę niedostatku, niż zawczesną rozrzutność.
Zarumieniła się, mówiąc to, spuściła oczy, zamilkła.
— Wszystko to wyśmienite-by było — odezwał się doktor — gdyby potrzebném się okazało. Pozwolisz mi pani być otwartym. Na świecie, między ludźmi, nadzwyczaj wiele znaczy dla młodzieńca, gdy się przyzwoicie i dostatnio stawi. Największe talenta nie zastąpią tego, czego świat wymaga i po czém sądzi.
— Ale ja więcéj dla syna uczynić nie mogłam, bo nie mam! — odparła wdowa, z wyrazem twarzy, dowodzącym, ile ją to wyznanie kosztowało.
— W tém się pani myli — rzekł doktor powoli.
— Jakto? przecież wiem o tém najlepiéj? — zawołała z gorzkim uśmiechem.
— Zatém pani wiedziéć powinnaś o tém, co mi Łowczyc powierzył; — rzekł doktor powoli.
— O czém? ja? — spytała zdumiona.
— Jakto? nie mówił jéj nic? — z kolei, udając, lub istotnie zdumiony, odezwał się doktor.
— Cóż to jest za zagadka?
— Już chorym będąc, nieboszczyk mi dał do sprzedania klejnot swój, jak mi mówił, po pradziadzie odziedziczony.
Łowczycowa się przeżegnała; Clement zdawał się i skłopotanym, i zniecierpliwionym.
— Jaki klejnot! co pan mówisz! — przerwała wdowa — o żadnym nie wiem; a gdyby istotnie miał coś podobnego, czyżby się przede mną taił?
— Juściż pani nie przypuszczasz, ażebym ja kłamał, — zawołał doktor bardzo żywo. — Był to szafir wielki, w spinkę z brylantami oprawny, kamień ogromny i wysokiéj ceny; Łowczyc mi mówił, że ostatnią tę pamiątkę zamożności rodziny, odziedziczoną po dziadzie, który był z Sobieskim pod Wiedniem, krył długo, i nie chciał się jéj pozbywać, ale w końcu zmuszonym jest do tego...
— Co mi pan prawisz! — krzyknęła Łowczycowa.
Doktor się oburzył.
— A to śliczna rzecz! — zawołał prawie z gniewem. — Chcąc usłużyć przyjacielowi, pięknie wpadłem. Kamień ze spinką sprzedałem, i pieniądze przywożę. Rób sobie z niémi acani dobrodziejka co chcesz! Czyś pani wiedziała o tém, czy nie, ja cudzéj własności zatrzymywać nie chcę i nie myślę.
To mówiąc, doktor dobył żywo z kieszeni kamizelki trzy rulony, i z wielkim ferworem na stół je rzucił.
Na twarz Łowczycowéj wystąpiły płomienie; oczy jéj zdały się przeszy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Grzechy hetmańskie.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.