Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

i póki jest, nikt mnie nie zechce krzywdzić zbytniém nadskakiwaniem, bobym się srodze gniewała!
— Pani dobrodziejko — rzekł zmieszany Trzaska — przecież jéj nie chybiam tém, że się tu wypadkiem zajduję...
— Bynajmniéj, ale proszę, niechże ten wypadek będzie ostatni...
Ukłoniła mu się tedy grzecznie i zwróciła w drugą stronę. Trzaska ukontentowany wyleciał do sieni.
— Kiedy tak! zawołał do stryja — kiedy tak — nie będę się jejmości naprzykrzał, ale krok w krok za wami jadę, to też pewno nie ustąpię...
Mówił to jednak w pierwszéj gorączce, z któréj zaraz ochłonął... Zawrócić nie myślał, kazał tylko ludziom w tyle pozostać. Wojewoda pojechał przodem, za nim wyszła późniéj kolebka pani Zygmuntowéj. Trzaska tam marudził, że go Borodzicz napędził. Nie znali się z sobą, ale dwóch szlachty w drodze... na popasie, żeby nie pogawędzili — chybaby poniemieli. Spytał Trzaska nic nie mówiąc Borodzicza, czyby téj pani przodem jadącéj nie znał? Pan Gracyan z razu udał, że nie wie jakiéj, potém niby się dowieoziawszy o kim mowa, rzekł obojętnie, iż ją niekiedy widywał.
— Kobieta piękna — rzekł Trzaska, mąż łajdaczyna, a ona taka pono sroga, że i patrzeć na siebie broni.
— Hm, dodał Borodzicz — to tylko wiem, bo w sąsiedztwie mieszkamy, że czcigodniejszéj ani zacniej-