Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

dróżujący Baron Pollnitz zapisał tę uwagę w pamiętnikach swoich, iż saskie mieszczanki a nawet służące siliły się, by zewnętrznie przynajmniéj na wielkie panie wyglądać.
Trwonienie grosza nie zapracowanego, pochwyconego łatwo, ronionego bez żalu, odbywało się z lekkomyślnością niezrównaną. Życie też w stolicy dla tych, co się w jakikolwiek sposób z dworem stykali było niezmiernie kosztownem i wielka ruina fortun szlacheckich i pańskich, która się w téj epoce rozpoczęła, tém się właściwie tłómaczyć powinna. Wszystko się musiało robić pieniędzmi lub podarkami albo ugoszczeniem monarchiczném i zbytkowném, w którém popłacało szczególniéj co z daleka z trudnością i drogo zdobywać się musiało. Z Polski do Saksonii udawali się w większéj części tylko ci, którzy mieli o czém sprawy swoje popierać, występować tu i żyć tak długo jak wymagały sprawy ciągnące się bez końca. Jednakże niejeden mniej zamożny szlachcic dążył tu za swym możniejszym protektorem; przez którego coś się spodziewał wyrobić sobie i otrzymać: drudzy jechali do familii, które przy dworze miały obowiązki i w Dreznie zamieszkiwały. Wszelkiego więc czasu był tu napływ przybyłych, i nie zbywało na gospodach dla nich.
W ulicy przy zamku, w starym rynku, przy nowym, na Wilsdruferstrasse, w okolicy Kurlandzkiego domu były zajazdy obszerne, do ówczesnych potrzeb zastosowane, bo każdy prowadził z sobą tabór wo-