zów, koni i służby. A im ten większy był, tém dostojniejszą oznajmywał osobę. Ale ubodzy mieścili się na przedmieściach, w domach, które nawykły czasowo otwierać się dla podróżnych i dla zysku chętnie się im nastręczały.
Stryj Eligi, zasiedziały i zaśniedziały wieśniak, z trudnością dawał sobie rady w obcém a większém mieście; nieumiejętność języka przerażała go, poglądał zawczasu po strojach, aby pierwszego lepszego ziomka wziąć za przewodnika, gdy w Georgenthor około zamku zobaczył stojącego jakby na czatach Rzesińskiego, marszałkującego przy wojewodzie. Znali się już z drogi... Rzesiński był wesoły i bardzo obrotny chłop, z wąsami do góry, jakby mu do oczu strzelać chciały. Zobaczywszy kolebkę, przypadł do niéj z ukłonem.
— Przewidywałem, że państwu nie łatwo będzie o gospodę dopytać, stanąłem więc na przesmyku, zawołał, proszę za mną... izby — są zamówione... stajnie porządne, a ludzie usłużni i służba język nasz zna...
Tak szczęśliwie trafili nieopodal od zamku do polskiéj gospody, na podziw porządnéj i czystéj, w któréj jejmość po znużeniu podróżném spocząć mogła wygodnie.
Znać też tu było z rozporządzania się Rzesińskiego, że i wojewoda do téj saméj zajechał. Elżusi dano izby duże z oknami w ulicę, co też niemałą było przyjemnością, bo i miasto i mieszkańców jego zawczasu choć z po za szyb poznać mogła... A że tędy
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.