Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

była jedyna do zamku droga, co do niego ciągnęło, wszystko się jéj pokazywać musiało. Gdy przybyli, dzień się już miał ku zachodowi, a była w zamku biesiada jakaś dla dostojnych gości ode dworu rakuzkiego przybyłych, więc paradnych koni, strojów, lektyk... jezdnych, napatrzyć się mogli dostatkiem.
Elżusia nie z ciekawością, ale prawie ze smutkiem jakimś, wsparta na łokciu przyglądała się myśląc, ile to w téj ciżbie grosza i ludzi z dala tu ciągnących, marnie przepadało. Przyszły jéj też próżne a tęskne uwagi nad sobą — po co tu przybyła, i jak sobie w tym zamęcie rady dać mogła?... Ruszywszy z domu z wielką popędliwością i gniewem za tym panem mężem, zważała teraz, iż w położenie trudne wpadła dobrowolnie — a nie wiedzieć co było czynić, gdzie go szukać, i znalazłszy co mu rzec?
Z dala przedstawiało się to nader łatwém i naturalném, po ostygnięciu — na łzy się bezsilne zbierało. Co robić?
Wielceby pożądaną była dobra rada, lecz od najpoczciwszego stryja Eligiego, który po drodze jeszcze od grzybów na popasie zachorzał i całkowicie do siebie mimo wódki z pieprzem przyjść nie mógł — spodziewać się jéj było trudno. Chodził postękując z głową zwieszoną, budzić się zdawał, gdy kto doń przemówił... ruszał ramionami i płaczliwym głosem odpowiadał trzy po trzy...