Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

przyszła w powszedniéj sukni, bez różu i bielidła, tak pewną jest siebie. Nie wiecie kto ona taka? mówią, że Polka?
Zygmuś odwrócił się od francuza, którego miał ochotę kropnąć i nie odpowiedział nic... Zagryzł usta, zły był wściekle... — Na jego żonę mówiono, pokazywano palcami jak na kochankę króla!! Myśl ta piekła go ogniem szatańskim.
Ale miałże prawo się upomnieć u niéj o miłość? nie — chyba o imię które nosiła? a imię to on sam zwalał i zbrukał. Miał prawo poniewierać się ze śmieciem... wolno też jéj było szukać pociechy na taburecie przy tronie. Zygmuś patrzał, patrzał, wrzał i byłby może skamieniały do końca przedstawienia tak pozostał, gdyby go Duparc nie klapnęła po ramieniu. Odwrócił się, spojrzał na wytynkowaną i wykrzywioną tanecznicę, któréj z gorąca bielidło osuwało się kawałami, a z blizka twarz na maskę wyglądała — i wzdrygnął się. — Oko jego padło na łańcuch z granatów, który właśnie dziś włożyła... i domyślił się że Elżusia tę zgubę poznać na niéj musiała... Zdrajcą więc był i złodziejem w dodatku...
Duparc klepała go po ramieniu, stał niemy, zły, drżący, nie śmiejąc już spojrzeć na nią. Francuzica wzięła to za wybuch zazdrości z powodu słodkich oczu, które robiła do króla.
— Czegoż tak stoisz osowiały! Zły jesteś? rozumiem! rzekła śmiejąc się — lecz to darmo, król to król... jemu się wszystkie hołdy należą... a jeśliś