dzieć nie mogli jednego dnia; hej! zabrakło konia i siodła w stajni, a panicza w domu, ojciec się tylko podrapał po łysinie, wiedział on co to miało znaczyć — furknął ptaszek, a jak furknął, wabić go i łapać i nawoływać darmo było — musiał chłopak się swobodnie wyszumieć — powracali do domu różnie, jedni obcięci i nadzy jak marnotrawni synowie, drudzy w sajetach i rzędach złocistych — bo szczęście różnie służyło: rzadko który bez kresy przez łeb.
Który ojciec rozum miał, dawał syna zawczasu do obozu, tam już owa wielka fantazya najłacniéj się mogła wyszumieć i wykipieć... Najgorzéj wyszedł kto ją chciał hamować, bo często garnek rozsadziła. Opowiadano o Hilarym Piętce, co miał dobra Szeligi w Drohickiém, że syna był dał do nowicyatu do księży Jezuitów i chciał go księdzem mieć... aż ten mu późniéj wrócił do domu, ale żonaty z Węgierką.
Ojciec pana Zygmunta i sam pono za młodu nie był lepszy; szczęściem że trochę wojskowo służył, to się pod zbroją wyłupał i krwi mu trochę puszczono... potém ożenił stę z ową Strumiłówną, gospodarzyć zaczął zawzięcie, a resztę ognia na łowach puszczał, bo był istotnie łowczym de nomine et re, zawołanym, szczególniéj na wilki, na niedźwiedzie, na dziki i gdzie się czasem oszczepu chwycić trzeba było, passyę do tego wielką miał. Człek zresztą stateczny, w przyjaźni stały, miłosierny, a jak się rozczulił, do rany go było przyłożyć — gdy mu się Zygmuś urodził, że niezmiernie dzieci lubił, to go więcéj może sam na
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.