Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

o niego zazdrosny dodała — toś.. śmiészny! Minęły te czasy, gdy mi się on w Brukselli uśmiechał tak mile, a potém przyjmował tak wspaniale tu w Dreznie... Teraz już o liche powiększenie mojéj pensyi doprosić się nie mogę... Ach mniejsza o to! Miałam też piękną w życiu godzinę...
Zygmuś nie słuchał, zatopiony był w myślach, z pod oka spojrzał czasem na Elżusię... Ha!.. powtarzał — kochanka króla! to ślicznie! to ślicznie! Tego jeszcze u Piętków nie bywało!...
Duparc pociągnęła go silnie, poszedł za nią z głową spuszczoną, zamyślony.
Po teatrze zamówiona była wieczerza w owém mieszkaniu Francuzki, do którego Dziembę wciągnięto... mieli tam właśnie iść razem. Zygmunt zwykle ochoczy i wesół, powlókł się struty i gniewny. Francuzka cieszyła się jego zazdrością jako dowodem passyi dla siebie. On co innego już miał w głowie. Na progu zamku czekał nań Dziemba, który do teatru wpuszczony być nie mógł. Wieczór już był późny i ciemny... Ulica malowniczy przedstawiała widok, gdy każdy prawie powóz miał ludzi z pochodniami, co go poprzedzali. Miasto nie było oświecane nocą, wszyscy więc goście światło na drogę mieć musieli... Stali ci ludzie z pogaszonemi na pół, z pozapalanemi gdzieniegdzie już żagwiami, a pomorańczowe ich światło jaskrawo ozłacało twarze służby, konie, powozy i drążników... Gdzieniegdzie ściana