Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

muru jasna występowała, a po niéj migały zolbrzymiałe cienie kręcących się dworzan i czeladzi pańskiéj.
Wśród nich Dziemba otulony płaszczem czekał na Zygmusia, który go pochwycił za ramię.
— No, zawołał — ona już tu jest!
— Widziałem jak ją nieśli do teatru! rzekł Dziemba... i chciałem panu tę przyjemną nowinę zwiastować!
— Jejmość znać czasu dobrze użyć umiała — szydersko ozwał się Zygmuś — ho! ho! nie tak prostoduszna jak się zdaje! Zna już króla JM. i zna ją król JM. Wytykano ją palcami w teatrze, zowiąc kochanką N. pana!! Słyszysz! A zkądby inaczéj miała lożę od dworu w teatrze!...
Zygmuś zgrzytnął zębami.
— Ale jeśli tak jest! no! to ja jej pokażę, jak poczciwe imię szargać po sypialniach pańskich...
Podniósł pięść do góry: — Zobaczymy! zawołał. — Co innego mężczyznie, co innego kobiecie. Wolno mnie... nie godzi się jejmości... Zobaczymy! Dowiesz mi się do jutra pod gardłem, gdzie stanęli — rozumiesz!!
Dziemba ledwie przez pół istotnie tę paplaninę zrozumiał; chwycił tylko rozkaz wywiedzenia się o mieszkaniu. To spełnić było jak najłatwiéj, gdyż wkrótce ruszyć miały lektyki, a idąc za tą, która przyniosła panią Zygmuntowę... do gospody wprost mógł trafić. Stanął więc przy drążnikach, a Zygmuś