Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

ze złością pognał do francuzicy, którą w téj chwili już nienawidził... Szał go jakiś opanował, chciał pić, bić, mordować... waryować, tłuc cały świat na miazgę... w głowie wirował gniew z zazdrością i pragnieniem zemsty!
Gdy się teatr skończył... a Eligi podał rękę jéjmości do wyjścia, w progu loży spotkali wojewodę, który ją bardzo uniżenie pozdrowił.
— Cieszę się, że panią widzę szczęśliwie do portu przybyłą — odezwał się wojewoda — a mam nadzieję, że tu téż wedle myśli wszystko pójdzie... Czego z serca życzę! Pozwolisz mi asindźka, bym jéj jako sąsiad złożył uszanowanie...
Elżusia dygnęła — nie można było tego pozwolenia odmówić...
Wszystko się ruszało z teatru, jedni ciągnęli na górę, na pokoje, gdzie wieczerza być miała w małém gronie wybranych — drudzy wracali na miasto — ale całe niemal towarzystwo chciwe przypatrzenia się zblizka pięknéj nieznajoméj... stało u wyjścia. Musiała wiec, zakwefiwszy się w przodzie przejść Elżunia przez szeregi ciekawych ustawione rzędami aż do bramy, usiłujące jak najbliżéj się przecisnąć. ażeby pochwycić choćby błysk jej czarnego oka. Odetchnęła lżéj gdy się znalazła w lektyce, a w chwilę późniéj w mieszkaniu swojem.
Pierwszy to raz w życiu wieśniaczka przeniesiona została nagle do stolicy i w najświetniejsze jéj towarzystwo... Taki był jednak charakter Elżusi, że to