Zygmuś pojechał na wieczerzę do Francuzicy, gdzie liczne zgromadziło się towarzystwo, było i tanecznic kilka, i kilku młodzieży senatorskiéj, która tu z niemi szczęśliwą zrobić umiała znajomość i kilku Francuzów wędrownych, i parę małych dyplomatów... Wieczerza jak zawsze składkowa być miała, a Duparc do niéj dostarczała za swą część mieszkanie i sprzęty.
Zygmuś, który bardzo w podobnych wieczorach smakował, bo na nich też i grubo grywano, tym razem wszedł na próg tak pochmurny, iż gospodyni musiała mu aż czynić wymówkę.
— Masz być taki — rzekła — to idź do licha, do domu, prześpij się, wysap, wyzłość, a potém powrócisz. Ja twarzy posępnych nie lubię... Idź do dyabła!
Zygmunt nie odpowiedziawszy nic, zawrócił się do jadalnego pokoju, trafił na butelkę wina, nalał szklanicę ogromną, jedną i drugą wychylił, i czekając skutku padł na krzesło. Złość wszakże silniejsza była od wina... upić się nie mógł. Głowę łamał co zrobić z tą kobietą. Duparc bawiła weselszych gości śmiechem i dowcipami. Ogólna rozmowa toczyła się o czarnéj nieznajoméj, którą już wszyscy przyznawali królowi. Zygmuś musiał słuchać krytycznych uwag nad jéj pięknością, postawą, chodem, domysłów, ucinków, które mu serce darły... Rozpowiadano kłamliwie okoliczności, w jakich król miał ją poznać w Warszawie, i jak jéj teraz przybyć tu rozka-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/124
Ta strona została uwierzytelniona.