Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

soby... Zawsze niedostatek ten dawał do myślenia, że familia nieznośna mogła pod pozorem marnotrawstwa obciąć źródło dochodów...
Nie wiedziała jeszcze co pocznie... bo znowu Flemming jako niemiec nie wiele obiecywał, choć jako młodzieniec bezwąsy... wielkich był nadziei... Wahała się jeszcze... Wszystko przemawiało za tém, żeby Zygmunta albo grzecznie, albo awanturą się pozbyć... trącił już długami i golizną... zaczynał być razem śmiesznym i grubianinem... Pieniądze mu nie przychodziły!! — Gdyby jéj zrobił scenę z powodu Flemminga? gotowa była kazać go wyrzucić za drzwi... Tym czasem Zygmunt pił okrutnie, a sceny żadnéj czynić jakoś nie myślał...
Wieczerza w ogóle mniej była wesoła niż zwykle... Wstali wszyscy od stołu, nie więcéj ożywieni niż do niego zasiedli... W drugim pokoju zaczynała się gra.. Jak tylko złoto brzęknęło, co żyło potoczyło się ku niemu...
Zaczęto stawiać.
Zygmunt machinalnie szukał po kieszeniach, miał jeszcze kilkadziesiąt dukatów... trzeba było sprobować szczęścia... rzucił na stół połowę, — przegrał... Postał chwilę... wyciągnął resztę... nie długo czekał, i tę mu wzięto.
— Słuchaj no — rzekła zbliżając się Duparc: — postaw na moje szczęście, to wygrasz...
— Nie mam już pieniędzy...