Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Popatrzali na siebie. Zygmunt znajdował ją znowu szkaradną czarownicą, ona go niebezpiecznym hołyszem... Zatrzymała się zamyślona przed nim...
— Prosiłabym pana — rzekła — abyś przestał do mojego domu uczęszczać!
Piętka patrzał długo, długo na nią, mierzył ją od stóp do głowy... nie powiedział ani słowa... ręce trzymając w kieszeniach, poszukał kapelusza, nałożył go na głowę... i krokiem powolnym wyszedł... Patrząca za nim Duparc trochę była niespokojna. Licho go wie! minę ma takiego wielkiego pana... że gotów jutro mieć pieniądze! Szkodaby go było jakiéj Niemce oddać do wyssania...
Ale już za uchodzącym słychać tylko było ciskane drzwi, od których drżały szyby po oknach. Śmiech graczów zagłuszył wszystko... Duparc pobiegła do młodego Flemminga, i garść dukatów wziąwszy z jego kieszeni, rzuciła ze śmiechem... na szczęście — obojga!..
Dukaty na teraz wygrały!




Z jakiemi myślami nazajutrz wstała piękna Elżbieta — stryj Eligi odgadnąć nie mógł. Po wczorajszym śmiechu i płaczu, twarz miała uspokojoną, wyglądała rumiano i świeżo... nie było śladów wzruszenia i bezsilności.
Widząc to stary, po ucałowaniu ręki, zapytał cichuteńko: — Co też daléj czynić mieli...