rękach nosił niżeli piastunka, a potém go bawił, kijki mu strugał, dziwów z nim dokazywał.
Raz go, gdy chłopak jeszcze bardzo mały był, zastali jak do snu go kołysał, a no trudno odgadnąć w czém. Na ścianie wisiała zbroja ciężka żelazna, co ją na piersiach husarze nosili. Zygmusia w nią włożywszy, że była wypukła kołysał w niéj i uśpił; miano to za omen, iż z niego żołnierz będzie, ale się to niesprawdziło. Że jedynakiem był dzieciak, ukochanym ojcu i matce, a łowczy podejrzewał iż to tak się rozbuja pewnie jak zwykli Piętkowie, za wczasu dumali i przemyślali jakby go od szwanku salwować. Wszelkiemi środkami i sposoby starali się złagodzić naturę porywczą, żywą, gorącą i uśmierzyć ją a dać mu obyczaje ciche i zamiłowanie żywota spokojnego.
A no już za młodu zaczęło się okazywać, że ten ogień wypalić się musi — Zygmuś dobry był, ale wisus nad lata, nie było dnia gdy się na nogi podniósł, żeby figla nie spłatał i guza nie oberwał, jeszcze mu jeden nie odtęchł, gdy już na drugiego biegł. Trzeba go było pilnować, chodzić za nim, a i tak zawsze się wyrwał. Ojciec bakałarza wziął do domu, który nogi stracił biegając za chłopakiem i do roku nie dotrwał. Drugi zachrypł od krzyku; posłali go do szkół i pod rygor księży, a co się tam działo, naopowiadać się nie mogli. Szkody ojciec płacił co kwartał znaczne, suknie sprawiał, karano pono i bito, ale z tém jak bez tego; jutro się toż samo powtarzało.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.