Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż mi innego pozostało?...
Casus fatalis! mruknął stryj — casus fatalis!..
— Wszyscy przecię będą wiedzieli, dla czegom rozwodu żądała! Kochać go nie mogę! Szanować mi niepodobna! przebaczyć trudno!... Nie!!
— Rozwód! rozwód! powtarzał stryj — a potém co? nazad do Wólki? do jegomości?... ni panna ni mężatka! ni gotowane ni pieczone! Jezu Nazareński, moja dobrodziejko! co asindźka nawarzyłaś?..
— Kochany stryju — odparła spokojnie Elżusia, ani mnie powrót do Wólki, ani nawet klasztor nie straszy — gorzéj życie z człowiekiem, który wstydu nie ma i sumienia! Ślubowałam jednemu, drugiemu nie będę — póki ten przy życiu, bom mu do śmierci przysięgała, — ale z nim żyć!! Nigdy! nigdy!
Stryj odmawiał na intencyę odwrócenia wszelkiego złego modlitewkę, — popatrzał na synowicę i zamilkł... Do drzwi pukano znowu... Elżusia spojrzała... w progu stał wystrojony jak na wesele pan Seweryn Trzaska.
— Nie mogłem tego przemódz na sobie — począł z za drzwi już, — ażeby pani dobrodziejce, będąc raz tutaj, a wiedząc o jéj bytności, mojéj atencyi nie złożył.
Elżusia lekkiém skłonieniem głowy go przywitała milcząco... stryj ukłonem nizkim... nie odebrał żadnéj odpowiedzi.
— Podróż spodziewam się... poszła szczęśliwie?...