rzającego już napaść na żonę Zygmunta powstrzymały.
Dziemba, który się obawiał złych skutków, doniósł mu, że tam ludu mnóztwo było na straży i pilność wielka, że snadź spodziewano się czy lękano czegoś, bo czujnie koło domu stróżowano...
— Na złodzieju czapka gore! syknął Zygmuś — a no — ja swego dokażę. Przecież z jejmością widzieć się i pogadać musimy, choćby gardłem nałożyć przyszło. Mamy z sobą obrachunek!...
Postawiony na zwiadach w kamienicy na przeciwko, doniósł potém Dziemba, iż lektyki do zamku zamówiono, i że pani będzie znowu w teatrze...
Zygmuntowi brakło tylko pieniędzy do wykonania doskonałego planu... chciał przekupić drążników, aby z zamku wynosząc lektykę, zamiast do gospody, żonę zanieśli do innego domu, któryby on im wskazał... Tam, chciał się — jak powiadał — rozmówić z jejmością... A mówiąc to, śmiał się piekielnie... Takie rzeczy nie dzieją się wszakże bez grosza... a właśnie go brakło. Poszedł Zygmuś po żydach i lichwiarzach już mu znajomych, i z pomocą jednego kupca, którego nieco znał dawniéj, dostał przecię kilkadziesiąt oberzniętych dukatów na cyrograf straszliwy.
Ze złotem obaj polecieli do drążników, bo wiedzieć nie było można, któremu panią nieść przypadnie. Opierali się oni, wymawiając odpowiedzialnością swoją, ale w końcu złoto zachwiało ich i złamało.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/138
Ta strona została uwierzytelniona.