Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Herod baba.djvu/150

Ta strona została uwierzytelniona.

posępnego lasu gęstwiny, Był to bór jeszcze pomnący Łużyczan czasy, gdy niemiecki zabór nie tknął nadłabańskich brzegów. Już naówczas z rozkazu Augusta w pośrodku rozpoczęto myśliwski pałacyk budować i zdobić, już stały domki dla różnych osóbek stawiane które, w tych cieniach ukryć się starano. Po bokach wszakże... puszcza była prawie nietknięta i drożynami wijącemi się kapryśnie poprzecinana. Dość tu było i aż nadto miejsca na rycerskie szermierki dworzan Augusta, zresztą do bojowania nie skorych... Pojedynkowano się dla popisu z konieczności, by honor zaspokoić i pochwalić się zręczném pchnięciem, ale nigdy śmiertelnie. Z uśmiechem jechał każdy na spotkanie, a weselszy jeszcze powracał.

Nikt też nie zważał na to, gdy nazajutrz rano przez zaroszone trawy i krzaki kilku ichmościów z pistoletami i szablami wcisnęło się na oddaloną łączkę za Bażantarnią. Pierwszy, który się tu zjawił był Zygmuś, do pistoletów i pałasza tak pochopny jak do innych szaleństw... a teraz pragnący zemsty i rozzłoszczony śmiertelnie. Strzelał on dobrze a bił się przedziwnie. Nie zliczyć było poobcinanych przez niego. Dziemba mu towarzyszył, niewyspany, żółty, smutny i mruczący, że go całą noc zmora dusiła. Zygmunt darować mu nie mógł wczorajszego ujścia z placu... łajał go, ale że innego nikogo nie miał, posługiwać się nim musiał. Za drugiego drużbę słu-